Zofia Augustyńska-Martyniak
Organizacja: Fundacja im. Zofii Rydet
Konserwatorka dzieł sztuki, archiwistka, opiekunka i inwentaryzatorka archiwum Zofii Rydet, liczącego kilkadziesiąt tysięcy negatywów oraz fotografii. Popularyzatorka twórczości tej artystki fotograficzki. Wraz z matką Marią zarządza Fundacją im. Zofii Rydet, którą założyły razem w 2011 roku. Jedna z bohaterek publikacji „Entuzjaści. Portrety archiwistów społecznych”.
[Wywiad przeprowadzony we wrześniu 2021 roku]
Anna Maryjewska (Centrum Archiwistyki Społecznej): W książce pt. „Entuzjaści” mówi Pani: „praciocia jest obecna bezustannie zarówno w naszej rodzinie, jak i w świecie sztuki”. Jak dobrze pamięta Pani Zofię Rydet?
Zofia Augustyńska-Martyniak: Miałam 17 lat, gdy zmarła, więc pamiętam ją bardzo dobrze, ale są to wspomnienia dziecka, a potem nastolatki. Zabrakło nam czasu, żeby były to wspomnienia dorosłej kobiety, świadomej tego, kim ciocia była w świecie fotografii. Nie zdążyłam z nią porozmawiać na poważne tematy, choć ona, osoba wyznająca zasady wychowawcze Janusza Korczaka, na pewno bez mojej świadomości wiele mi „sprzedała”.
Czy ma Pani wspomnienia dotyczące fotografowania z ciocią?
Najbardziej utkwił mi w pamięci jeden z naszych gorczańskich spacerów. Ciocia kupiła mi taki mały, prosty, ale prawdziwy aparat fotograficzny i poszłyśmy robić zdjęcia. Rozentuzjazmowana powiedziała coś w rodzaju: „Zobacz, zobacz, tutaj jest taka kamienista droga i niby tylko koń z wozem zza zakrętu wyjeżdża, ale to może być takie piękne ujęcie!”.
Kim była Zofia Rydet dla Was w rodzinie i dlaczego to właśnie Pani, wraz z mamą, zajęła się jej spuścizną?
Zofia Rydet była siostrą mojego pradziadka Tadeusza. Nie miała własnej rodziny, więc dzieci, wnuki i prawnuki brata stały się obiektem jej uczuć. Była naszą najukochańszą „Ciocią Zosią”, która przysyłała paczki i listy, kupowała niesamowite prezenty za granicą (wtedy to było nie byle co!). Kiedy bawiła się z nami, poświęcała nam 100 procent uwagi. Pamiętam też, jak Andrzej Różycki kręcił o niej film pt. „Nieskończoność dalekich dróg”. Uczestniczyłam w jednym dniu planu. Cała ekipa gościła u nas i wszyscy wpisali mi się do pamiętnika. To było bardzo ekscytujące dla dziewięciolatki. W filmie jest fragment, który dla mnie jest poniekąd słownym testamentem, jasną informacją, że muszę się TYM zająć. Taka była nadzieja cioci. Cytuję: „Cały szereg osób uważa, że fotografia nie jest ważna. Wobec tego, jak ktoś umiera z fotografików (…), to się wszystko po nich wyrzuca. Zostawia się 4–5 zdjęć, bo się myśli, że to się da na wystawy. A reszta, wszystko: filmy, wszystko idzie na śmieci. Dlatego ja bardzo jestem przewrażliwiona. Bardzo bym chciała kogoś uczulić ze swoich (…). Możecie to sprzedać, ale nie wyrzucajcie tego wszystkiego. Zasadniczo dużo lepiej, jeżeli ktoś ze mną chodzi. Chciałam zainteresować innych, ale nie mogłam tego zrobić… Została Zosia, która jest bardzo wrażliwa, która od początku, tak jak ja, malowała. Widziałam, że jest w niej wrażliwość. (…) więc ja ją mogę tylko uczyć tego piękna. Ja mówię: popatrz przez obiektyw, popatrz, jak to wygląda ślicznie. Rzeczywiście, zobaczyła rzeczy zupełnie banalne i tam taka niby-droga, a to nie droga, tylko jakieś faktury się ułożyły bardzo ładnie. Zosia w tej chwili jest moją największą miłością. (…) nawet miłość do własnego dziecka nie jest tak silna, jak do wnuka”.
Na pewno była spokojna o swoje dzieło, widząc w Pani – wtedy małej Zosi – zdolną i rezolutną dziewczynkę. Taki testament to bezcenny skarb. Wspomniała Pani o listach. Na pewno jest ich dużo w zbiorach fundacji. Czy korespondencja przydaje się w pracy nad archiwum? Czy będzie Pani pracowała nad jej wydaniem?
Korespondencja jest ogromną bazą wiedzy i przydaje się nie tyle w pracy nad samymi archiwalnymi zdjęciami, co w opracowaniach merytorycznych i naukowych. Dzięki listom poznajemy pogląd Zofii Rydet na tematy artystyczne, jej wizję swoich cykli czy niekiedy ocenę innych artystów. Znajdujemy tam również wiele informacji na temat środowiska fotograficznego tamtych lat, a także przemycony obraz niełatwej codzienności. Jest jeszcze ogrom korespondencji prywatnej, rodzinnej, która czeka na uporządkowanie i opracowanie. Dotychczas część listów „profesjonalnych” udostępniliśmy na stronie Zofiarydet.com. Część już wykorzystano, chociażby w książce „Zapisy pamięci. Historie Zofii Rydet” (Tomasz Ferenc, Karol Jóźwiak, Andrzej Różycki, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2020). Mamy w planach także książkę popularno-naukową o Zofii Rydet.
À propos książek – co czytała Zofia Rydet? Jak duży jest ten zbiór? Może coś kolekcjonowała?
Księgozbiór, który moi rodzice uratowali po śmierci cioci, nie jest wielki, liczy około 100 książek. Są to przede wszystkim albumy i książki związane z ogólnie pojętą tematyką sztuki, nie tylko samej fotografii, oraz trochę biografii, filozofii, powieści. Ciekawostką jest to, że Zofia Rydet interesowała się parapsychologią. Wierzyła, że ma moc przekazywania dobrej energii, na przykład po to, żeby ulżyć komuś w bólu. Poniekąd była to prawda. Jej fotografie nadal generują moc!
To prawda. Gdy się na nie patrzy, można zapomnieć o tu i teraz, przenieść się myślami gdzieś dalej, wyżej. Fundacja jej imienia działa już od dziesięciu lat. Czy założenie takiej organizacji wpłynęło na „bardziej profesjonalny” tryb Pani pracy? Czy jej prowadzenie jest skomplikowane?
Zdecydowanie wpłynęło! Założenie fundacji jest łatwe, ale już prowadzenie jej – szalenie trudne. To jak prowadzenie firmy, która przy pełnym zaangażowaniu przynosi rezultaty, ale nie zyski. Jest satysfakcja, ale też niesamowite obciążenie i stres. Jednak bez odpowiedniej organizacji i możliwości, które daje sformalizowana instytucja, jestem przekonana, że nie udałoby się nam zaopiekować spuścizną Zofii Rydet. Samodzielnie działające osoby prywatne lub rodzina nie mają żadnych możliwości na pozyskiwanie funduszy, a te są niezbędne, żeby robić cokolwiek. Archiwum, które zostawiła Zofia Rydet, jest ogromne. Uporządkowanie go, opisanie, skanowanie, zabezpieczanie i konserwacja to praca na dziesięciolecia dla wielu osób. Dużo już zrobiliśmy, ale jeszcze wiele przed nami.
W archiwum są „tysiące nieznanych dotychczas ujęć, ukazujących drogę twórczą artystki” – czy wykluwają się z tego ogromu jakieś nowe cykle?
Zdjęcia nieznane to najwcześniejszy okres twórczy Zofii Rydet – lata 50. i 60. Spośród nich artystka sama wyodrębniła fotografie, których użyła do stworzenia swoich cykli twórczych (na przykład „Mały człowiek”, „Czas przemijania”). Jednak wszystko, co powstało „obok”, to także ogrom wspaniałych zdjęć, które mają potencjał i na pewno są materiałem do dalszej pracy. Pokazują także jej niesamowitą fascynację światem. Wszystko było ciekawe. Wszystkie „złapane” na kliszy obrazy mogły „się przydać” do zrealizowania jej wizji.
Jakie akcje fundacja prowadzi teraz i co planuje w przyszłości?
Po kilku intensywnych latach działań, możliwych dzięki grantom z Ministerstwa Kultury, trochę zwolniliśmy obroty. Ale dalej działamy na podwalinach pracy poprzednich dziesięciu lat, czyli uporządkowaniu i przede wszystkim digitalizacji negatywów. Jesienią 2021 roku zrealizujemy trzy wystawy, z czego jedną całkiem dużą. Na rok 2022 mamy już zaplanowane dwie kolejne. Stale udostępniamy fotografie Zofii Rydet do przeróżnych czasopism i wydawnictw. Rozpoczynamy współpracę z Fundacją im. Marii Pinińskiej-Bereś i Jerzego Beresia; jesteśmy „po słowie” z Muzeum Fotografii w Krakowie. Planowałam zmniejszyć w tym roku zakres działań fundacji. Nie złożyliśmy żadnego wniosku o dofinansowanie. Czułam, że muszę popatrzyć z dystansu na to, co do tej pory zrobiliśmy, i zobaczyć, co będzie się działo samo z siebie, jaki efekt przyniosły nasze dziesięcioletnie starania o popularyzację twórczości Zofii Rydet. Jednak moja fundacyjna lista rzeczy do zrobienia nigdy nie jest pusta.
Dziś robi się wiele zdjęć. Czy ma Pani czas na robienie odbitek swoich zdjęć, na przykład tych rodzinnych? I czy ich też nie można dotykać gołymi palcami?
Mojemu starszemu, nastoletniemu w tej chwili synowi, od kiedy się urodził, robiłam albumy z prawdziwymi zdjęciami. Fotografie były robione już aparatem cyfrowym, ale takim… lepszym, nie „głupim jasiem”. Gdy urodził się młodszy, zrobiłam jeszcze jeden tom, a potem w komputerze utworzyłam folder „do wywołania”. Czeka tam nadal. Potem było kilka lat przerwy (intensywny rozwój fundacji). Od czterech lat spośród setek zdjęć z „dużych” aparatów, z „małego”, należącego do młodszego syna, i ze wszystkich smartfonów robię wybór i sama projektuję photobooki. Oprócz zdjęć dodaję tam ciekawostki dotyczące miejsc, w których byliśmy, opisy śmiesznych sytuacji, które przeżyliśmy, i tak dalej. To moja mała twórczość, bo na co dzień mam czas tylko na twórczość Zofii Rydet. To taka nowoczesna forma archiwistyki, bardzo polecam amatorom. Wszyscy bardzo lubimy oglądać te albumy. Zatrzymują i przypominają dobry wakacyjny czas. No i można pokazywać na nich palcami. Ale czystymi. Starszy syn próbuje swoich sił w fotografii, eksperymentował też z ciemnią w domu. Ani tych zdjęć ciemniowych, ani wywołanych maszynowo w studio nie można dotykać palcami.
Pozostańmy w temacie rodziny. Czy mogłaby Pani opowiedzieć o dziele Zofii Rydet pod tytułem „Przemiany – Bartłomiej Augustyński”?
Cykl ten składa się z dwóch części. Pierwsza to zestaw obiektów fotograficznych. Bohaterem drugiej części, o którą Pani pyta, jest mój tata – Bartek Augustyński, ukochany wnuk stryjeczny Zofii Rydet, pierwsze dziecko w rodzinie. Przytoczę opis tego cyklu, który zredagowałam na naszą stronę internetową: „Cykl składa się z kilku połączonych w «harmonijkę» tablic – kolaży, chronologicznie uporządkowanych zestawień fotograficznej dokumentacji życia jednego człowieka – chłopca, a potem mężczyzny – poczynając od macierzyństwa jego matki, a kończąc na początkach jego ojcostwa. To otwarta «księga życia», zapis istotnych faktów, które stają się udziałem uniwersalnego człowieka. Urodzenie, pierwsze kroki, pierwsze zabawy, dom, szkoła, pierwsza komunia, nauka, dojrzałość, miłość, ślub i nowe narodziny. Między zdjęciami autentyczne fragmenty listów mówiące o jego życiu. Kolejne portrety zmieniającego się bohatera pokazują bieg czasu i zwykłą historię człowieka”. Zofia Rydet opisywała, że cykl zaczyna się zdjęciem, na którym młoda kobieta (moja babcia) trzyma na rękach syna, a na końcu ten syn trzyma swojego syna. Tymczasem niemowlakiem na końcu jestem ja. Ciocia lubiła trochę naginać prawdę w wyższych celach artystycznych.
Czy ma Pani swoje ulubione zdjęcie zrobione przez Zofię Rydet? Wiem, że to trudne pytanie, bo ciężko wybrać z tak wielu, ale może jest Pani związana szczególnie z konkretną fotografią? Lub z cyklem?
Najbardziej lubię cykl „Mały człowiek”. Jeśli ktoś próbował robić zdjęcia dzieciom, wie jak trudne to zadanie. Są ciągle w ruchu, sztucznie pozują do zdjęcia lub przeciwnie – nie chcą być fotografowane. U Zofii Rydet 80 procent zdjęć dzieci to psychologiczny portret. Nieporuszony! Nie ma tam słodziaczków jak z reklamy. Jest dokładnie to, co chciała pokazać: „Nie ma dzieci – są ludzie, ale o innej skali pojęć, innym zasobie doświadczenia, innych popędach, innej grze uczuć” (cytuję Janusza Korczaka). Moim ulubionym jest, wykonane w byłej Jugosławii, zdjęcie małej dziewczynki, która jest, owszem, śliczna, ale jednocześnie smutna i zamyślona. Ma przenikliwe, świdrujące spojrzenie, które nasuwa mi skojarzenie z jej poprzednim wcieleniem. Jakby miała w sobie duszę i mądrość dorosłego człowieka, którym była w poprzednim życiu.
Jaki jest odzew na zamieszczony na stronie apel: „Wszystkich, którzy posiadają informacje na temat osób i miejsc przedstawionych na zdjęciach Zofii Rydet, prosimy o kontakt z fundacją”?
Sporo osób przesyła informacje dotyczące nieprawidłowego lub niekompletnego podpisu zdjęcia, ale to raczej dotyczy miejsc, nie osób. Przypominam sobie jedną panią, która rozpoznała swoich bliskich. Bardzo dużo osób udało się rozpoznać podczas warsztatów śladem Zofii Rydet „Coś, co zostanie”. Na przykład w Białym Dunajcu rozpoznano chyba wszystkie sportretowane przez nią osoby.
Czy zdradzi nam Pani szczegóły najbliższych wystaw?
W Galerii Miasta Ogrodów w Katowicach 22 września odbędzie się wernisaż wystawy Zofii Rydet i Jerzego Lewczyńskiego pod tytułem „Retoryka pustki”. 1 października natomiast Konsulat USA oraz Fundacja BLOK w Nowohuckim Centrum Kultury otwierają wystawę „Marsz, marsz Polonia”, gdzie wśród fotografii innych artystów zobaczymy zdjęcia z cyklu „Zapis socjologiczny”, które Zofia Rydet wykonała w Nowym Jorku. Wystawa ta będzie zaprezentowana również w Centrum Kultury „Agora” we Wrocławiu wiosną 2022 roku. 8 października rozpoczyna się duża, prawie retrospektywna wystawa, nad którą MBWA w Lesznie z pomocą naszej fundacji pracowało już od dwóch lat. Tytuł wystawy to „Idę dobrą drogą”. W styczniu 2022 roku zostanie otwarta wystawa „Mały człowiek” w zaprzyjaźnionej Galerii Sztuk Wizualnych Vauxhall w podkrakowskich Krzeszowicach. W przyszłym roku jesienią wraz z Muzeum Wsi Radomskiej planujemy wystawę „Zapis socjologiczny”. Być może uda się też zorganizować wystawę z Płockim Towarzystwem Fotograficznym. Serdecznie zapraszam na zbliżające się wydarzenia.
Przeczytajcie też naszą wcześniejszą rozmowę z Zofią Augustyńską-Martyniak