Przejdź do treści
archiwiści społeczni o sobie

Łukasz Żywulski

Organizacja: Miejska Biblioteka Publiczna im. Teodora Heneczka w Piekarach Śląskich

Absolwent historii i bibliotekoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Instruktor i kierownik Biblioteki Centralnej w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Teodora Heneczka w Piekarach Śląskich, w której opiekuje się też Izbą Regionalną. Pracował w Gabinecie Starych Druków Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu. Współtworzył i rozwijał Cyfrowe Archiwum Tradycji Lokalnej przy Gminnej Bibliotece Publicznej w Raszynie. Autor artykułów z dziedziny historii i bibliotekoznawstwa oraz książek „Po czcionce do książki. Śladami Teodora Heneczka” oraz „Katalog starych druków Muzeum im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Kętrzynie”.

Anna Maryjewska (Centrum Archiwistyki Społecznej): Pochodzisz z Ełku, a opiekujesz się Izbą Regionalną w Piekarach Śląskich. Jako historyk doskonale poradziłbyś sobie w całej Polsce, ale powiedz, jak sobie radzisz w takiej pracy na Śląsku? Nie znasz przecież śląskiego.

Łukasz Żywulski: Górny Śląsk ma swoją specyfikę. Jego mieszkańcy zawsze widzą, że ktoś jest gorolem, czyli człowiekiem spoza Śląska, który tu osiadł. Wielu z nich się zastanawia: Czy on nas zrozumie? Czy wtopi się w naszą społeczność? Ktoś, kto tu przyjeżdża, często nie rozumie śląskiego. Mieszkam na Śląsku od 2016 roku i rozumiem już coraz więcej, ale sam nie próbuję mówić, bo byłoby to trochę nieudolne. Doceniam natomiast tę śląską tożsamość, pielęgnowaną od pokoleń.

W piekarskiej Izbie Regionalnej natrafiłeś na coś, co pozwoliło Ci się mocno wtopić w regionalną społeczność. Mam na myśli listy Pawła Słani, które odczytywało i przepisywało wielu mieszkańców Piekar Śląskich. Opowiedz nam o tej niezwykłej akcji!

Pięć lat temu, gdy zacząłem być nowym opiekunem Izby Regionalnej, postanowiłem zmienić całą strukturę zbiorów. Zobaczyłem wtedy, że jest wśród nich pudełeczko, na którym była naklejona kartka „Listy Pawła Słani, który zginął w Katyniu, do Marii Lortz”. Leżało na wierzchu. Przekładałem je z jednego miejsca na drugie. Miałem tak dużo pracy z reorganizacją wszystkiego, że nie mogłem się wtedy skupić na tych listach. Wiedziałem jednak, że na pewno są interesujące. Otworzyłem to pudełko. Listy związane były sznurkiem. Nie ruszyłem ich wtedy, bo pomyślałem, że jak do nich usiądę, to nie zrobię tego, co zaplanowałem. Najpierw musiałem zrobić porządek w zbiorach. Pudełko przekładałem tak przez dwa lata. W 2019 roku w ramach stypendium Marszałka Województwa Śląskiego zacząłem opisywać po kolei wszystkie kolekcje w Izbie Regionalnej. Wtedy też otworzyłem listy Pawła Słani. To było coś niesamowitego!

Czekały tam na Ciebie wiele lat.

Poświęciłem im wtedy mnóstwo czasu, a miałem wtedy w domu malutkie dziecko, więc wstawałem bardzo wcześnie rano, właściwie to jeszcze w nocy, i już się nie kładłem. Przed pracą czytałem te listy zawsze przez dwie godziny. Czytałem je o wschodzie słońca. To były początki, jeszcze nie miałam żadnej koncepcji, co z nimi zrobić. Wynotowałem sobie ogólne zagadnienia i potem znowu odłożyłem listy, zabierając się do pracy nad kolejnymi zbiorami. I tak leżały, aż przyszedł rok 2020, a z nim pandemia. Biblioteka zaczęła działać w ograniczonym stopniu. Były też okresy całkowitego zamknięcia. Pracownicy przychodzili do pracy, ale nie mogli obsługiwać czytelników. Wtedy pomyślałem, że jest to okazja, by zrobić coś wspólnie z listami. Wpadliśmy na pomysł, żeby je zeskanować i udostępnić w formie publikacji elektronicznej.

Ile listów zawierało pudełeczko?

Były w nim 42 listy. Gdy je czytałem, zauważyłem, że mają dość duże, kilkumiesięczne przerwy czasowe. Widać było, że nie jest to ciągła korespondencja. Są to zresztą listy tylko jednej strony, czyli  Pawła do Marii, nie mamy natomiast listów Marii do Pawła. W październiku 2020 roku ogłosiłem w internecie i w lokalnej prasie akcję „Odczytujemy listy Pawła Słani”. Sam bowiem przepisywałbym te listy chyba przez kilka lat. Postanowiłem zrobić to „społecznościowo”. Byłem przekonany, że nawet laik, który nie ma doświadczenia w odczytywaniu takich listów, poradzi sobie, bo są one napisane wyraźnie.

Jak długo czekałeś na odzew?

Już w pierwszych minutach na mojej poczcie pojawiły się wiadomości od osób chętnych do włączenia się do akcji! Moim zadaniem była koordynacja tej pracy, wysyłałem pdf-y zeskanowanych listów i czekałem na teksty w Wordzie. W akcji tej wzięło udział 21 osób. Wśród nich byli moi znajomi, którzy zaangażowali nawet swoje dzieci w wieku szkolnym. Zgłosiły się też osoby znane mi tylko z nazwiska, na przykład Krzysztof Słania, potomek rodzeństwa naszego Pawła Słani. Dzięki pracy tej 21-osobowej grupy chętnych listy zostały szybko przepisane i została już tylko kwestia ich opracowania.

Czy byłeś zaskoczony, że odezwał się do Ciebie ktoś z rodziny Pawła Słani?

Nie byłem bardzo zaskoczony, gdyż Paweł Słania miał jedenaścioro rodzeństwa, a przy tak dużej liczbie braci i sióstr w pięćdziesięciotysięcznym mieście prawdopodobieństwo poznania kogoś z tej rodziny jest duże. Żyją potomkowie tego rodzeństwa, nie tylko w Piekarach.

Czy wiadomo, skąd się wzięło pudełeczko w Izbie Regionalnej?

Niestety nie zdążyłem zapytać o to mojego poprzednika Andrzeja Kołodziejczyka, a zmarł on w zeszłym roku. Nie było też żadnej notatki na ten temat, więc nie wiem, skąd się wzięły w Izbie te listy. Ktoś z rodziny Słaniów bądź Lortzów – bo rodzina Marii też żyje w Piekarach – musiał je tu przekazać. Po opublikowaniu informacji o listach w mediach pojawienie się tych członków rodzin było dosyć interesujące. Siostrzeniec Pawła Słani, pan Marek Kapica – jak później się dowiedziałem, były Naczelnik Wydziału Edukacji Urzędu Miasta w Piekarach Śląskich, zadzwonił do mnie i powiedział, że chętnie przekaże jakieś materiały. Okazało się, że ma drugą partię listów Pawła do Marii. Przyniósł około 50 listów, a do tego portret Pawła z 1935 roku, indeks z uniwersytetu i zdjęcia. Skontaktował się ze mną także jego brat, Tomasz Kapica, mieszkający w Niemczech. On też miał listy. Kiedyś podzielili się tą korespondencją po równo. Przysłał nam z Niemiec około 50 listów.

To było ryzykowne.

Paczka została uszkodzona, ktoś najwidoczniej szukał w niej pieniędzy, na szczęście pan Tomasz dobrze zabezpieczył wszystko folią i listy się nie uszkodziły. Podjęliśmy to ryzyko, bo trwała akcja przepisywania. Pan Tomasz miał też dużo zdjęć, a nawet maszynopis pracy magisterskiej Pawła, która miała być uznana od razu za doktorską – o Uniwersytecie Jagiellońskim na przełomie XVIII i XIX wieku – z naniesionymi poprawkami. W jego zbiorach znalazł się też rękopis pracy seminaryjnej. Te rzeczy przywiózł pan Tomasz do Polski i przekazał swojemu bratu przy okazji zjazdu rodzinnego gdzieś niedaleko granicy polsko-niemieckiej. To wszystko zostało włączone do naszych zbiorów.

Kolejnych 100 listów do przepisania to ogrom pracy. Jak sobie poradziliście?

Spróbowaliśmy wznowić naszą akcję i znów się udało. Włączyły się w nią osoby, które przepisywały pierwszą partię, ale już nie wszystkie. W związku z kolejnym lockdownem w bibliotece spytałem współpracowników, czy nie chcieliby się tym zająć. Zgłosiło do tego 21 osób. Łącznie w całej akcji wzięło udział 42 ochotników. Udało się przepisać w Wordzie wszystkie listy.

Czego można się z nich dowiedzieć?

W tej puli listów znalazł się ten najważniejszy, czyli list wysłany przez Pawła Słanię z obozu jenieckiego w Kozielsku 22 listopada 1939 roku, adresowany jednocześnie do rodziców i do narzeczonej. Jest to oryginalna karteczka dwustronnie zapisana, już troszkę wyblakła, ale nadal widoczny jest cały tekst, można przeczytać to, co Paweł chciał przekazać. W pierwszym zdaniu napisał, że jest w Rosji i czuje się dobrze. Z historii wiadomo, że nie mógł przekazać informacji, że jest jeńcem wojennym i że są tam ciężkie warunki, bo list wówczas nie przeszedłby cenzury. Podał natomiast kilka cennych informacji, które rodzina mogła przekazać także innym osobom. Wymienił kilku kolegów ze Śląska, którzy byli również w obozie w Kozielsku. Ich nazwiska rzeczywiście widnieją na liście katyńskiej, zginęli tam razem z nim. Paweł podał ich adresy, to nie było zabronione.

Po tej akcji zbiory dotyczące Pawła Słani zajmują już więcej miejsca w Waszych zbiorach.

W Izbie jest teraz wystawa stała, na której pokazana jest część listów. Są one umieszczone w gablocie poświęconej martyrologicznej historii piekarzan represjonowanych w czasie II wojny światowej przez reżimy sowiecki i hitlerowski. Pozostała część jest przechowywana w magazynie. Wszystkie listy są zeskanowane, łącznie z kopertami, i w całości są opublikowane w Śląskiej Bibliotece Cyfrowej. Będą też udostępnione w Otwartym Systemie Archiwizacji. Każdy, kto chce je przeczytać, może to teraz zrobić w intrenecie.

Szkoda tylko, że nie ma drugiej strony korespondencji, czyli listów pisanych przez narzeczoną Pawła Słani, Marię Lortz.

Nikt z rodziny Lortzów ani Słaniów nie potwierdził, że ma takie listy. Gdyby ktoś je miał, na pewno by je nam przekazał.

Czy poznałeś kogoś z rodziny Marii?

Tak, w Piekarach mieszka Marian Lorc. Maria była chyba jego ciocią stryjeczną. Rodzina ta jest znana w regionie, a jej najsłynniejszym przedstawicielem był Jan Lortz, powstaniec śląski, prezes Związku Powstańców Śląskich, w dwudziestoleciu międzywojennym dość ważna osoba na Śląsku. Mieszkał w Lipinach, czyli obecnej dzielnicy Świętochłowic. Maria pochodziła z rodziny kupieckiej. Jej ojciec, również powstaniec śląski, i również represjonowany w czasie II wojny światowej, Franciszek Lortz, zginął w obozie koncentracyjnym w Mauthausen-Gusen. Maria przeżyła więc podwójną tragedię. Franciszek zajmował się handlem i produkcją napojów i alkoholi, a także prowadził szynk w Piekarach Śląskich. Bracia Marii też zajmowali się przedsiębiorstwami handlowo-restauracyjnymi. Natomiast Maria przed wojną pomagała swojej rodzinie w prowadzeniu interesów, zajmując się księgowością. A po wojnie miała epizod biblioteczny – co się okazało niedawno. W pierwszych latach powojennych pracowała w naszej bibliotece w Piekarach. Brakowało wtedy pracowników z wykształceniem, a ona zrobiła kurs handlowy. Widać, że przez całe życie interesowała się sprawami „obliczeniowo-finansowymi”. Później, po epizodzie w bibliotece, pracowała już jako księgowa, między innymi w zakładach przemysłowych na terenie Śląska – w Rudzie Śląskiej, w Kopalni „Paweł” i w Kopalni „Julian”, gdzie zakończyła swoją karierę zawodową w 1980 roku. Zmarła w 1981 roku. Żyła 71 lat.

Czy związała się z kimś i założyła rodzinę?

Do końca życia była wierna swojemu Pawłowi, nie wyszła za mąż, nie miała dzieci. Dotrzymała tej wierności, która była bardzo mocno akcentowana w samych listach. On jej zapewniał o swojej miłości i wierności praktycznie w co drugim liście. Spodziewam się, że ona tak samo, tylko że nie możemy tego potwierdzić, bo tych listów nie mamy.

Nie wiadomo, dlaczego jej listy przepadły?

Nikt nie jest w stanie tego wytłumaczyć. Słaniowie utrzymywali kontakt z Lortzami, świadczy o tym wiele wspólnych zdjęć. Bardzo blisko Pawła była jego siostra Jadwiga, matka Tomasza i Marka Kapicy. Najprawdopodobniej dlatego listy, które pisał, zachowały się właśnie u nich.

Zaczynasz się specjalizować w edytorstwie epistolograficznym?

Najpierw wszystko ujednoliciłem i wyrównałem, żeby to jakoś wyglądało. Potem porównałem oryginały z wersjami spisanymi i poprawiłem nieliczne pomyłki, na przykład w zapisach nazwisk profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którym studiował Paweł. Tych nazwisk jest tam kilkadziesiąt, wiele jest też nazwisk wojskowych, z którymi miał kontakt. Przez kilka miesięcy porządkowałem listy chronologicznie i scalałem treść, zrobiłem rozdziały. Napisałem też 400 przypisów, które odnoszą do zagadnień bądź nazw własnych, nazwisk osób, które występują w listach. Gdy uznałam, że już sam nie jestem w stanie nic więcej zrobić, poprosiłem o pomoc Monikę Tomys, koleżankę z pracy, która robi redaktorskie studia podyplomowe w Krakowie. Monika aktualnie pracuje nad redakcją językową książki.

Podczas tworzenia przypisów dowiedziałeś się na pewno wielu ciekawych rzeczy.

Osoby, o których Paweł pisał, miały szczęście przeżyć wojnę. Jego koledzy, na przykład „Stachu”, czyli Stanisław Książek został później dyrektorem szkoły w Tarnowskich Górach, „Mister Brown” czyli Franciszek Szymiczek, którego rzuciła narzeczona, potem był dyrektorem biblioteki, ale niestety także długoletnim tajnym współpracownikiem PRL-owskiej bezpieki, o czym dowiedziałem się niedawno z artykułu w jednym ze śląskich periodyków. Dużo rzeczy udało się wydobyć dzięki przypisom. Jest też indeks.

Indeks to bardzo ważna część tej publikacji.

Na pewno będzie przydatny przez pewien okres od wydania książki, bo później w planach mamy zamieszczenie całej publikacji w Śląskiej Bibliotece Cyfrowej. Wtedy będzie można szukać nazwisk poprzez znany i lubiany skrót Ctrl+F.

Czy zbiór listów Pawła Słani będzie wydany przez bibliotekę?

Formalnie nie, bo nasza biblioteka nie prowadzi jako takiej działalności wydawniczej. Ale mamy zaprzyjaźnione młode wydawnictwo HM. Założył je nasz przyjaciel Marcin Halski, który też brał udział w przepisywaniu listów. Już na samym początku współpracy zaproponował, że możemy zaryzykować wydanie tej książki wspólnymi siłami. Kierujemy się już ku finałowi.

Chyba wszyscy bardzo polubiliście Pawła Słanię. Czujesz, że się z nim zaprzyjaźniłeś? Gdy o nim słyszę i czytam, to myślę, że dało się go lubić. Bardzo kochał Marię i tak wspaniale umiał to wyrażać. Był taki czuły, wrażliwy i mądry.

Był bardzo czuły, a wierny aż do przesady czasami. Odzieram go teraz totalnie z prywatności, pewnie miałby do mnie o to pretensję, bo był skromny. W ogóle nie szukał poklasku, a przecież wiele osób proponowało mu różne rzeczy, bo był bardzo inteligentny. Chciano na przykład, żeby pełnił różne funkcje na uniwersytecie – czy to w korporacji akademickiej, czy w chórze, czy w kole historyków, ale on często odrzucał te propozycje, mówiąc, że musi się uczyć, poza tym, jak będzie poświęcał dużo czasu na te funkcje, to będzie miał go mniej dla swojej narzeczonej i będzie ją wtedy zaniedbywał. Często pisał o tym, że ma wyrzuty sumienia, że jest tak daleko, że nie ma go przy niej w Piekarach Śląskich. Maria była dla niego priorytetem. Prawie w co drugim liście jej tłumaczył, że był na jakiejś zabawie, ale z nikim nie tańczył, bo czułby się jakby swoją narzeczoną zdradzał, obejmując jakąś dziewczynę. A też przystojny był podobno, tak mówią kobiety, i miał duże powodzenie. Była to osobowość, która miała swój wyznaczony cel. Chciał ukończyć studia i wrócić do Piekar. Myślał też o karierze naukowca. Był wysoko oceniany przez wykładowców. Jego praca magisterska miała być uznana za doktorską, pod warunkiem jednak, że zrobi badania w Wiedniu. I faktycznie je zrobił. Jeszcze w 1939 roku pisał do Marii, że profesor Stanisław Kot, który był jego promotorem, pisał, że praca zostanie uznana za doktorską. Ale przyszła wojna.

Paweł Słania studiował filozofię?

Studiował filozofię w zakresie historii na Wydziale Filozoficznym. Uczyli go głównie historycy.

Czy przed wojną zdążył wrócić do Piekar?

Wrócił do Piekar. Już w 1938 roku figuruje jako nauczyciel w Publicznej Szkole Dokształcającej Wiejskiej w Wielkich Piekarach. Rok później był wychowawcą klasy, mimo że nie miał jeszcze skończonych studiów. W 1938 roku w lokalnej gazecie pojawił się artykuł o tym, że powstaje Kółko Miłośników Piekar Śląskich. Paweł Słania założył je wraz z kilkoma społecznikami z Piekar. W tekście było napisane, że celem założenia kółka jest utworzenie muzeum regionalnego. Później nie pojawiły się już żadne informacje na ten temat. Była tylko notka, że są zbierane materiały, że jest zbudowana cała struktura tego kółka. Nie udało im się doprowadzić tego przedsięwzięcia do końca. Muzeum nigdy tu nie powstało, ale Izba Regionalna pełni tę funkcję do dzisiaj. Otwarcie muzeum to był przedwojenny zamiar Pawła Słani i jego kolegów, a wojna przerwała te plany. A po wojnie wiadomo, że działo się już zupełnie co innego.

Czy czujesz tu jakieś powinowactwo dusz? Opiekujesz się zbiorami Izby Regionalnej, w pewnym sensie spełniasz więc jego marzenia.

Czuję z nim więź. Projekt wydania jego listów mocno zakorzenił się w mojej świadomości. Mamy tu w bibliotece nasz zespół muzyczny o nazwie Teodorki i Heneczki: gitara, ukulele, klawisze i śpiew. Postanowiliśmy nawet stworzyć piosenkę ku pamięci Pawła Słani. Siedząc w domu, napisałem tekst i muzykę. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to zaprezentujemy ją na premierze książki, jeśli oczywiście nie zje nas trema.

Śpiewasz czy grasz w tym zespole?

Śpiewam i gram, na gitarze akustycznej. Skład zespołu jest stuprocentowo biblioteczny. Monika, która robi redakcję książki, śpiewa; Justyna, która skanowała listy, gra na ukulele; wolontariuszka Ewelina, która pomaga nam w bibliotece i zrobiła indeks osobowy, gra na klawiszach. Pan dyrektor Marcin natomiast, który czuwa nad wszystkim, dołącza się do śpiewu. Piosenka jest prosta, ale chwyta za serce i nie możemy zagwarantować, że nie wyciśnie komuś łez. Są dwa wyjścia: albo zaprezentujemy ją na żywo (w zależności od tremy) albo nagramy ją w studio (już jeden utwór mamy zarejestrowany) i pokażemy teledysk zrobiony przez mojego brata na podstawie starych zdjęć. Może coś z tego powstanie. Odrzucam jakąkolwiek myśl, że mogłoby się to nie udać.

Kiedy premiera książki i jaki będzie jej tytuł?

Chcielibyśmy, żeby odbyła się 24 maja 2022 roku, w 110. rocznicę urodzin Pawła. Początkowo premiera miała być w 82. rocznicę zbrodni katyńskiej, ale uznaliśmy, że o zbrodni katyńskiej powiemy przy okazji jego urodzin. Będziemy mieli też trochę więcej czasu na przygotowania, poza tym wczesna wiosna jest w obecnych czasach trochę ryzykowna, dużo wydarzeń jest odwoływanych, a 24 maja będzie już dosyć ciepło. Zaprosimy wszystkie osoby, które wzięły udział w społecznej akcji przepisywania listów, członków rodziny i wszystkich, którzy wsparli naszą zbiórkę na Zrzutce, bo to też jest ważny element całej tej układanki. Tytuł książki będzie brzmiał dość brutalnie, ale niestety los, który spotkał bohatera naszej książki był równie okrutny: „Zanim ziemia katyńska wchłonęła jego krew. Listy Pawła Słani do narzeczonej Marii Lortz z lat 1933–1939”.

Nie zdobyliście żadnego dofinansowania na wydanie listów?

Startowaliśmy w trzech ogólnopolskich projektach grantowych, ale nasz projekt nie został doceniony. Uznaliśmy więc, że pójdziemy w tę stronę. Nasz wydawca wydaje książki z dziedziny fantastyki, a nie historii, ale mimo to bardzo chętnie się w tę akcję włączył, bo już mentalnie się mocno w to wciągnął, jest już od tego tematu uzależniony, jak cała nasza biblioteczna ekipa. Data 24 maja będzie taką datą zamykającą. Wszyscy się wtedy spotkamy, z rodziną Pawła i Marii, z wieloma ludźmi, których ja tylko słyszę przez telefon, a nigdy ich nie widziałem, zamkniemy ten rozdział.

W planach mógłby być jeszcze pewnie jakiś festiwal imienia Pawła Słani i nazwanie jego imieniem jednej z piekarskich ulic?

To jest jakiś pomysł, ale takie decyzje podejmują już zupełnie inne organy. Swoje ulice najczęściej otrzymują wielkie nazwiska. Paweł był początkującym nauczycielem należącym do korpusu młodszych oficerów rezerwy, który nieszczęśliwie znalazł się w Katyniu obok nierzadko wybitnych polskich wojskowych o wielkich zasługach dla kraju. Paweł był w wojsku w okresie studiów i to wojsko nie było jego ulubionym zajęciem w życiu. Był tam z obowiązku. W 1939 r. został powołany do wojska jako oficer rezerwy i tak nieszczęśliwie trafił do tego Kozielska. Często narzekał na to, co się dzieje w wojsku, na dyscyplinę, na warunki. Był z pasji historykiem, naukowcem, nauczycielem. Wolał biblioteki od wojskowych poligonów. Swoją pracę na rzecz ojczyzny chciał realizować na polu edukacji i nauki, a nie w mundurze.

To bardzo smutna historia.

Gdy pierwszy raz graliśmy piosenkę o nim, prawie płakałem. Cała ta historia jest wzruszająca, bo przecież Paweł nie doczekał 28 urodzin, jak jego wielu kolegów. Prawie 20 tysięcy ludzi tam zginęło. Ta historia jest mocna. Historia Pawła to dla mnie takie ucieleśnienie nurtu, jakim jest mikrohistoria, która w przeciwieństwie do tradycyjnej historiografii, zajmującej się głównie wybitnymi jednostkami, odkrywa losy zwykłych ludzi z małych społeczności. Siedzimy nad tym tematem już trzeci rok, a są to przecież losy tylko jednej postaci.

Nieopisanej dotąd nigdzie. Gdyby nie ogrom pracy Twojej i całej społeczności piekarskiej skupionej wokół tego tematu, nikt by się nie dowiedział o historii Pawła Słani, o historii jego miłości i w ogóle o jego życiu.

Próbowałem dodać hasło o nim do Wikipedii. Napisałem cały biogram wraz z przypisami i źródłami, wszystko, ale odpisano mi, że jest to postać nieencyklopedyczna, nie nadaje się do Wikipedii. Hasło zostało skasowane. Zdenerwowało mnie to strasznie. Dyskutowałem trochę z tymi, dla mnie anonimowymi wikipedystami: rozumiem, że w swym młodym życiu Paweł Słania nie zdążył osiągnąć zbyt wiele, nie dostał wielu orderów i tak dalej, ale to nie jest jakiś wyznacznik.

Może teraz, gdy wydacie książkę, będzie miał większe szanse na swoje hasło. Warto promować taką postać, zwłaszcza w Waszym środowisku lokalnym, bo to człowiek, który może być dobrym przykładem do naśladowania, inspiracją, a także powodem do dumy mieszkańców Piekar.

Wreszcie po wydaniu książki będzie można się zapoznać z pełną historią od początku, jak Maria i Paweł się poznali. Od 1933 roku do 1939 roku zachowana jest w miarę ciągłość korespondencji. W 1937 listy pisane były tylko do połowy roku, co wskazuje na to, że Paweł mieszkał już wtedy w Piekarach.

Oby znalazło się jeszcze wiele informacji. A może nawet odnajdą się kiedyś listy pisane przez Marię? Może czekają na Ciebie gdzieś w jakimś pudełeczku.

Gdyby się kiedyś znalazły, bardzo bym się ucieszył.

Autorką fotografii Łukasza Żywulskiego jest Sylwia Walczyk

archiwiści społeczni o sobie