Ukorzenić wykorzenione. Rozważania i doświadczenia praktyka archiwistyki społecznej
Początki – od sieci społecznościowej do archiwum społecznego
Archiwum społeczne dokumentujące wielokulturowe i międzykulturowe dziedzictwo Grybowa i jego mikroregionu powstało drogą ewolucji: od grupy społecznościowej oraz profilu o początkowej nazwie „Grybów”, które założyłem w 2010 roku w serwisie Facebook, przez stronę Saga Grybów – Społeczne Archiwum Grybowa (w skrócie: SAGA), utworzoną w 2016 roku, aż po sformalizowanie działań i utworzenie, wraz z grupą przyjaciół i z członkami rodziny, stowarzyszenia Saga Grybów 1, w 2020 roku. Dziś ta nazwa, która w swoim rdzeniu ma archiwistykę społeczną, odnosi się zarazem do strony, do portalu na Facebooku, jak i do stowarzyszenia. Każda z tych form obecności daje nam inne narzędzia działania i docierania do różnych odbiorców. Nazwa „Saga” jest również odzwierciedleniem naszego celu – słuchania, dokumentowania, gromadzenia, opowiadania i edukowania o historii niedużego miasteczka i jego regionu, przedstawianej na przykładzie pojedynczych postaci, rodzin, miejsc i ich wzajemnych relacji, na tle szerszych wątków historii Polski, Europy i świata. Zależy nam na ochronie lokalnego materialnego i niematerialnego dziedzictwa, by ocalić jego kruchą, efemeryczną substancję przed zapomnieniem i zaginięciem. Przez lokalne opowieści i mikrohistorie Sagi Grybów przekazujemy wartości i zależności uniwersalne. Sam Grybów, jako topos małej ojczyzny, staje się dla nas sagą – opowieścią, mitem, strumieniem pamięci, splotem wielowątkowej historii poszczególnych ludzi, rodzin i miejsc. W związku z tragicznymi wydarzeniami XX wieku, które boleśnie dotknęły Grybowszczyznę, kładziemy mocny nacisk na szczególne obszary lokalnej zbiorowej niepamięci, aby przywrócić pamięć o społecznościach żydowskiej i łemkowskiej Grybowa oraz regionu. Nasze działania służą zbliżaniu ludzi różnych kultur, wyznań, języków, grup społecznych i mentalności oraz łączą pokolenia. Zasób archiwum społecznego to opowiedziane historie, przekazane stare fotografie, listy, notatki, pamiątki, przedmioty, czasem całe zbiory pozostawione przez poprzedników – regionalistów, których śladem podążamy. Za sprawą dzisiejszych możliwości cyfryzacji te przedmioty najczęściej pozostają w posiadaniu właścicieli, a istotą archiwum społecznego jest w dużej mierze kompletowanie zbioru w formie cyfrowych odwzorowań. Elementami takiego zasobu mogą być stara cegła z inicjałami właściciela nieistniejącej cegielni, rysowana z pamięci przez starszą osobę mapa nieistniejącej wsi łemkowskiej, której ludność w całości wysiedlono, a której miejsce zajął dziś las, czy fotografia dzieci, którą ich matka umieściła w dłoni sąsiadki w dzień likwidacji getta, będąca jedynym świadectwem ich przeszłego istnienia i nieprzeżytego życia, albo zwitek z zapisanymi nazwiskami więźniów politycznych przewożonych z placówki gestapo do obozu koncentracyjnego, wyrzucony z okna pociągu – wiadomość dla ich rodzin. Nagrania i notatki z rozmów, mówiące o codziennym życiu, o pracy, o zabawie, o jarmarkach i ślizgawkach, o uroczystościach i świętach, o narodzinach i pogrzebach, o kataklizmach, takich jak powodzie, pożary i epidemie, a także o przeżyciach granicznych, jak wysiedlenia, wojny, egzekucje i Zagłada. Bieżące publikowanie materiału w sieci społecznościowej wywołuje ciągłe interakcje z odbiorcami treści narracji archiwum, a zarazem stwarza wciąż nowe okazje do ciągłego poszerzania zasobów.

Motywacja – ciekawość i unieśmiertelnianie
Jak każdy pasjonat, poświęcający setki godzin na działanie w swojej niszy, jestem wielokrotnie pytany o motywację. Przepracowałem już ten temat na tyle głęboko, że mogę wymienić i nazwać nie jeden, a kilka czynników, które wywołały i podtrzymują we mnie chęć kontynuacji działań. Pierwszym jest niesłabnąca ciekawość: przeszłości miejsc, które mnie otaczają, poznania pochodzenia i życia ludzi, których spotykam, połączenia rozproszonych fragmentów opowieści zasłyszanych w rodzinie, w szkole, częściowo ujętych w literaturze – a zatem stworzenia ich syntezy poprzez wpisanie rozsianych elementów w kontekst. W moim domu rodzinnym była obecna literatura przedmiotu: monograficzne opracowanie dziejów Grybowa pisane przez historyków, jak również nieliczne, lecz niezwykle inspirujące pozycje wspomnieniowe. Jednak dla mnie to zawsze było zbyt mało – ciekawość, raz rozbudzona, nie dawała się zaspokoić zgeneralizowanym przekazem naukowym, który obcina boczne gałęzie drzewa wiedzy. Przywykłem sięgać do źródeł i przypisów, by znaleźć więcej treści i dotrzeć do szerszych kontekstów. Interesowały mnie zwłaszcza ledwo zarysowane szkice, dotyczące postaci i miejsc, krótkie wzmianki zwiastujące dłuższą opowieść kryjącą się za nimi, lecz nigdy nieopowiedzianą.
Szczególne miejsce w splocie moich osobistych motywacji ma rekonstrukcja świata, w którym żyła moja grybowska babcia Katarzyna, a do którego dostęp w pewien sposób zamknął się dla mnie w chwili jej śmierci. Każdy człowiek to osobny świat, postrzegany w indywidualny sposób, a każda śmierć to koniec jakiegoś świata. Archiwista może ocalić pewne jego fragmenty, które prawdopodobnie mogą stać się fundamentami jego i innych światów. Do rodzin i potomków osób pojawiających się w opowieściach babci, którzy rozproszyli się po świecie po tragedii II wojny światowej i Zagłady, docierałem przez wiele lat. Udało mi się nawiązać korespondencyjny kontakt z wieloma rodzinami, których domy babcia odwiedzała i których nazwiska zapamiętała. Przykładowo – jako dziewczynka bywała z mamą w piątki w domu żydowskiej rodziny Goetzów, aby dostarczyć żywność: utrwaliła wówczas w pamięci niezwykły zapach chałki pieczonej na szabat i widok makatek wiszących na ścianach. Zapamiętani przez nią Ryfka i Heniek, dzieci Goetzów, zginęli w Zagładzie w 1942 roku.
Kilkadziesiąt lat później skontaktowałem się z ich kuzynem – profesorem Abrahamem Goetzem, matematykiem na Uniwersytecie Notre Dame w Chicago, który z rodzicami uciekł na Wschód i wojnę przeżył w Kazachstanie. Pan Abraham był wybitnie uzdolnionym uczniem przedwojennego grybowskiego Gimnazjum Koedukacyjnego, a po wojnie, do 1965 roku, wykładał na Uniwersytecie Wrocławskim. Uczył go sam Hugo Steinhaus, lwowski matematyk, który ukrywał się w czasie niemieckiej okupacji w Stróżach koło Grybowa. Z podręcznika do geometrii różniczkowej, napisanego przez pana Abrahama, studenci korzystają do dziś.
Nadal poszukuję rodziny doktora Henryka Kohna, lekarza powszechnie szanowanego i wspominanego, o którym mówiono w Grybowie nie inaczej niż „nasz kochany Żyd”. Doktor Kohn leczył ubogich za darmo, z własnej kieszeni pokrywał nawet koszt leków. Wojnę i Zagładę przeżył na Wschodzie, po wojnie praktykował we Wrocławiu, a po wyjeździe do Izraela żył ponoć krótko i zmarł bezdzietnie. Na internetowej aukcji udało się znaleźć i nabyć kartkę pocztową wysłaną ze Stryja do Grybowa w 1940 roku. W jej treści czytamy, że Emanuel Krieger, uciekinier, wspomina o śmierci znajomej – Anny Kohnowej, matki lekarza, którą rodzina „pochowała w lesie pod sosną”. W 2021 roku z kolei zasób naszego archiwum powiększył się o łacińską książkę z ekslibrisem Henryka Kohna, nadesłaną przez darczyńcę, który zakupił ją w Krakowie na kiermaszu książek.
Silnym czynnikiem motywującym do wytężonej społecznej pracy jest świadomość walki z czasem, by zdążyć przed odejściem ostatnich świadków przedwojennej Polski wielu kultur. Minionych kilkanaście lat to czas licznych pożegnalnych spotkań i rozmów, podczas których udało się ocalić od zaginięcia fragmenty mijającego świata. Wiele rozmów okazywało się pożegnalnymi, wielu rozmówców nie zdążyłem odwiedzić.
Gdy introspektywnie szukam genezy mojego archiwistycznego „zacięcia”, myślę, że wpłynęła na nie również utrata wszelkich rodzinnych pamiątek w wyniku wojennej pożogi, gdy w 1945 roku, podczas frontowej ofensywy, doszczętnie spłonął dom rodzinny mojego dziadka. Jedyną pamiątką sprzed wojny przechowywaną w moim domu była maszyna do szycia „Singer”, pozostawiona przez uchodźców ze Wschodu. Mieszkali oni przez pewien czas w domu pradziadków rodziny Nahajowskich i Drohojewskich, a po wojnie udali się na Zachód.
Kolejnym źródłem mojej inspiracji (co w połączeniu z zajmowaniem się trudnym materiałem historycznym może wydawać się zaskakujące) stało się pisarstwo mitopoetyczne J.R.R. Tolkiena, który – choć tworzył zmitologizowane powieści zaliczane do literatury fantasy – w rzeczywistości był filologiem, głęboko zanurzonym w świecie dawnych legend i baśni. Czerpał z motywów lokalnych podań i odkrywał tajemnice zamknięte w pochodzeniu słów, aby na ich fundamencie zbudować kolejne piętra opowieści. Od Tolkiena nauczyłem się wrażliwości na to, co lokalne, i włączania motywów lokalnych w uniwersalne, zwracania uwagi na to, co kruche, ginące lub zapomniane, jak również dociekliwości w docieraniu do źródeł oraz krytycyzmu w ich interpretacji. Podobnie jak Tolkien i Olga Tokarczuk, jestem przekonany, że niektóre opowieści istnieją w stanie „nieopowiedzenia”, czekają jedynie na swojego narratora. Również od tych pisarzy, a także z poezji kilkorga innych autorów, jak Wisława Szymborska czy Karol Wojtyła, zaczerpnąłem wyostrzenie percepcji napięcia między trwałością a przemijaniem, śmiertelnością a nieśmiertelnością. Archiwistyka społeczna spotyka się na płaszczyźnie „unieśmiertelniania” z twórczością i sztuką, dlatego w mojej koncepcji i działaniach Sagi łączenie tych dziedzin jest w pełni naturalne.

Za sprawą tak ukształtowanej wrażliwości nieplanowanym, lecz z perspektywy czasu oczywistym następstwem podjęcia się wiwisekcji lokalnej historii stało się dla mnie ocalanie niknących, pomijanych i zapominanych śladów obecności Żydów mieszkających niegdyś w moim miasteczku. Po wyjeździe z Grybowa na studia do Krakowa, gdy odezwała się tęsknota za miejscem pochodzenia, rozpocząłem kwerendy w archiwach cyfrowych kilku światowych muzeów i z zaskoczeniem odkryłem – nieistniejący dla mnie wcześniej poza opowieściami mojej babci – przedwojenny świat: Grybów wielu kultur, religii i języków. Kilka fotografii w cyfrowych zbiorach instytutu Yad Vashem, z których spoglądali na mnie 20-letnia Hinda Goldman, grybowianka z rocznika mojej babci (ur. 1922), która zginęła zaraz po osiągnięciu dorosłości, oraz jej bracia i siostry, zamordowani w obozie zagłady w Bełżcu, zmieniło moje życie – otworzyło zupełnie nowy rozdział. Wcześniej ani w szkole, ani w dostępnych książkach nie znajdowałem fotografii grybowskich Żydów. To był moment dla mnie przełomowy – spotkanie z twarzą drugiego człowieka może nieodwracalnie zmienić postrzeganie świata, jak pisał w filozoficznych rozważaniach o twarzy ksiądz Józef Tischner 2.
Wkrótce potem, w grupie „Grybów”, założonej przeze mnie na Facebooku, spotkałem Stephena Shoostera, autora biografii Leona Schagrina – grybowianina ocalałego z Auschwitz. Tak rozpoczęła się moja niekończąca się droga, trwająca do dziś. Po roku wspólnej pracy nad jego książką i poznawania przeżyć czasu Zagłady oczami 13-letniego chłopca wiedziałem, że ten temat będzie mi towarzyszył już przez resztę życia. Niespodzianką, która dodała mi ogromnego poczucia sprawczości, stało się wydarzenie z 2012 roku – odnalezienie się, dzięki wydanej książce, kuzyna pana Leona: po 70 latach od ostatniego spotkania w obozie Auschwitz. Wydarzenie obiegło ogólnoświatowe media, lecz dla mnie najważniejszą nagrodą było sprawienie, że staruszkowie odzyskali możliwość kontaktu z kimś bliskim po tak wielu latach, po utracie prawie wszystkich członków rodziny w Zagładzie.
Gdy coraz głębiej zanurzałem się w tematykę Zagłady i z myślą o tym porównywałem Grybów z pobliskimi miastami i miasteczkami, uświadamiałem sobie, że niektóre dopiero rozpoczynają odkrywanie żydowskiej części swojej przeszłości, inne mają już za sobą kilka lat takich starań, przy czym większe miasta raczej radziły sobie sprawniej niż te mniejsze. Hinda była pierwszą osobą – już nie abstrakcyjnym „Żydem” – która w mojej świadomości odzyskała naraz imię, twarz i tożsamość. Postawiłem sobie za cel poznać losy pojedynczych ludzi, takich jak Hinda, odnaleźć i spisać możliwie jak najwięcej nazwisk i imion ofiar Zagłady dotychczas anonimowych, czyli osób, które stanowiły 1/3 mieszkańców Grybowa i zniknęły z pejzażu miasteczka jednego dnia w sierpniu 1942 roku, oraz zebrać jak najwięcej fotografii, by świadczyły o istnieniu tych ludzi i by można było „spotykać” ich twarze. Dziś, po 12 latach, dzięki żmudnym działaniom łączącym archiwistykę społeczną i kwerendy w archiwach cyfrowych i „analogowych”, udało się nie tylko zebrać setki zdjęć, lecz także upamiętnić z imienia i nazwiska ponad 1700 ofiar Zagłady z getta w Grybowie nowym pomnikiem. W archiwum Sagi ocalamy dziesiątki spisanych i nagranych wspomnień, listów i dokumentów, a twarze ze starych fotografii przenosimy na ściany miasteczka, skąd spoglądają na przechodniów w postaci murali, które są jak portale do zaginionego świata. Potomkowie grybowskich Żydów, drugie i trzecie pokolenie Ocalałych, przybywają z kilku kontynentów i łączą się z obecnymi mieszkańcami we wspólnych działaniach artystycznych, edukacyjnych i dobroczynnych. To wszystko dzięki odkryciu możliwości i siły oddziaływania, jakie dają cyfrowe archiwa, w połączeniu z wewnętrznymi potrzebami i z ciekawością, stało się motorem naszego działania.

Mozaika
Stanisław Osika, jeden z grybowskich regionalistów, plastycznie oddający słowem przedwojenne grybowskie jarmarki, pisał o trzech „żywiołach” wypełniających gwarem grybowski rynek. Pierwszy, dominujący, to żywioł większości rzymskokatolickiej, drugim był żydowski, a trzeci stanowiła pograniczna ludność łemkowska. Rusini – jak nazywali ich miejscowi – zamieszkiwali nieopodal miasteczka, a wieś Florynka, słynna stolica tzw. Republiki Łemków z 1918 roku, graniczyła z grybowską parafią. W dolinach Gór Grybowskich, najbardziej wysuniętego na zachód pasma Beskidu Niskiego, od wieków znajdowały się siedliska tej ludności i kultury, będącej przyczółkiem cywilizacji bizantyjskiej wysuniętym najdalej na północny zachód. Częścią „grybowskiej sagi” są opowieści o przenikaniu się kultur: łemkowskiej, łacińskiej i żydowskiej, o punktach styczności ich przedstawicieli i o ekspresji tych trzech „żywiołów”. Jedną z moich ulubionych opowieści, które nagrałem, jest wspomnienie o Konstancji Lewickiej, grybowskiej położnej, która przez kilkadziesiąt lat odbierała porody w domach Grybowa i całej okolicy – niezależnie od wyznania rodziców tych noworodków. Po latach Konstancję zapraszano na wesela młodych grybowian, czy to w synagogach, czy w prawosławnych cerkwiach, czy w kościołach rzymskokatolickich, a ona wszystkich nowożeńców, których wcześniej witała na świecie, nazywała swoimi dziećmi.
Kres wielokulturowej Grybowszczyźnie, po Zagładzie żydowskich grybowian w 1942 roku, przyniosły wysiedlenia Rusinów-Łemków w roku 1945 i w ramach akcji „Wisła” z 1947 roku. Szczególne wrażenie, jak „spotkanie” Hindy Goldman i historia oraz poznanie Leona Schagrina w przypadku Żydów, wywarły na mnie – w odniesieniu do Łemków – wspomnienia Romana Chomiaka z Wawrzki i Michała Romaniaka, strażnika pamięci o dawnej Florynce, znalezione w internecie. Często przywołuję cytaty ze wspomnień tych i wielu innych utalentowanych łemkowskich bardów, aby im samym oddać głos na stronach Sagi, aby echa ich tęsknoty za beskidzką macierzą nie zaginęły i aby docierały poza krąg łemkowski. Diaspora łemkowska, rozsiana po zachodniej Polsce i za granicą, stanowi sporą już część czytelników Sagi, ale – jak w przypadku wątków żydowskich – za najbardziej cenne uważam docieranie z narracjami tych mniejszości poza grupy ich „naturalnych” odbiorców. W ten sposób misja podejmowania tematów spoza swoistego lokalnego mainstreamu i włączania ich w główny nurt narracji o miasteczku i jego mikroregionie, zdefiniowana przeze mnie w początkowym okresie istnienia strony społecznościowej, stała się rzeczywistością, a po kilkunastu latach strumień pamięci, zasilany przez wciąż nowe źródła, stał się prawdziwą rzeką pamięci, która nawadnia i tworzy żyzną glebę do wzrostu nowych społecznych inicjatyw.
Oddziaływanie
Na podglebiu, jakim są zbiory społeczne, oplecionym żywą siecią elementów je tworzących oraz ich wzajemnych odniesień, stworzyliśmy z grybowianami przestrzeń, w której kładziemy nowe fundamenty odbudowanego świata, dla pokolenia obecnego i dla przyszłych. Ta budowa jest nie tylko metaforyczna, lecz także namacalna w pełni. Dzięki dziewięcioletniemu wysiłkowi odnajdywania imion i nazwisk żydowskich ofiar Zagłady w rozlicznych źródłach archiwalnych powstał na zapomnianym i opuszczonym cmentarzu żydowskim w Grybowie pomnik imiennie upamiętniający 1774 ofiary Zagłady. Dzięki archiwistyce społecznej znamy nie tylko imiona i nazwiska, lecz także twarze i losy wielu z nich. Te odkrycia opublikowaliśmy w 2019 roku w ramach projektu „Ludzie, nie liczby – Grybów”, rozwiniętego przez Fundację Rodziny Popielów „Centrum” z naszym partnerstwem. W projekt, który objął przywrócenie cmentarza pozbawionego opiekunów do godnego stanu, wzniesienie pomnika oraz edukację młodzieży, włączyliśmy cztery lokalne szkoły. Archiwum Sagi stało się narzędziem zarówno edukacji – poprzez prezentowanie i wyjaśnianie historii lokalnej, jak i trwałego zmieniania rzeczywistości – poprzez wyrycie w kamieniu zgromadzonych imion i nazwisk, wcześniej skazanych na zapomnienie, czyli na powtórną śmierć. Udało się nawet wejść na metapoziom: spotkania i rozmowy towarzyszące temu projektowi wykorzystano jako temat komiksu autorstwa Leeli Corman, rysowniczki ze Stanów Zjednoczonych, mającej korzenie w Grybowie, która odwiedziła miasteczko swojego dziadka po 77 latach od Zagłady, by razem z nami odczytać imiona zamordowanych członków rodziny.
W kolejnych latach, po sformalizowaniu stowarzyszenia, które nazwę Saga zaczerpnęło od akronimu Społecznego Archiwum Grybowa, rozwinęliśmy projekt wielokulturowych murali, do których wykonania zaprosiliśmy Arkadiusza Andrejkowa – przedstawiciela street artu. Jego autorski projekt – „Cichy Memoriał” – w ramach którego przenosił on na najczęściej drewniane ściany stodół i chat w Bieszczadach stare rodzinne fotografie, przemawia do serc tysięcy ludzi, poprzez skojarzenia z ich własnymi rodzinnymi albumami. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem jego dzieła, pomyślałem o połączeniu jego talentu i pomysłu z potencjałem zasobu archiwum społecznego – setek starych fotografii i historii oplatających osoby na nich przedstawione. Tak zrodziła się idea wspólnego przedsięwzięcia, którą artysta zaakceptował: obdarzył nas zaufaniem. Zaowocowało ono udaną współpracą, a jej efekt podziwiamy dziś na ulicach Grybowa i na ścianach budynków w okolicznych wsiach. W grybowskiej odsłonie „Cichego Memoriału” zmieniliśmy znacząco koncepcję oryginalnego projektu, w którym Arkadiusz maluje najczęściej rodziców lub dziadków osób do dziś zamieszkujących w danych miejscach. Założeniem projektu murali w Grybowie stało się wykonanie serii dzieł, na których przedstawiane postaci powrócą z zapomnienia, wygnania, po tym jak utraciły zakorzenienie na skutek dziejowych zawieruch – Łemkowie, Żydzi, polskie ofiary Katynia czy żołnierz Armii Krajowej, który po wojnie nie mógł pozostać w Polsce. Murale opatrzyliśmy tabliczkami w dwóch językach – polskim i angielskim – z opisem postaci i grup przez nie reprezentowanych, z kodami QR i adresami odsyłającymi do mapy pozostałych dzieł. Wydaliśmy również papierową mapę. Szlakiem murali wędrują uczniowie tutejszych szkół, turyści i spacerują sami grybowianie. Po wykonaniu dwunastu murali projekt podsumowaliśmy wydaniem papierowego albumu prezentującego zdjęcia dzieł, fotografie źródłowe oraz szerokie omówienie kontekstu wybranych lokalizacji i tła historycznego. Projekt można – dzięki doborowi postaci – odczytywać na kilku płaszczyznach. Poza upamiętnieniem ofiar i wzmocnieniem lokalnej tożsamości poprzez skomponowanie oraz wyeksponowanie lokalnego imaginarium ma on również wymiar antydyskryminacyjny: w rezultacie włączenia różnych grup społecznych i wyznaniowych. Promuje także sztukę i ideę pracy społecznej. Dzięki takiemu doborowi tematów trafiliśmy do bardzo szerokiego grona odbiorców. Ponieważ rzeczywistość, w której żyjemy, okazuje się zdominowana przez bardzo silną polaryzację i antagonizmy społeczno-polityczne oraz kulturowe, uważam tego rodzaju inkluzywność i wyjście poza jedną strefę światopoglądową za dodatkowy, znaczący walor projektu.

Ukorzenianie
Realny wpływ na tożsamość miejsca, miasteczka i jego mikroregionu jako żywego organizmu, dzięki oddziaływaniu archiwum społecznego i narracji budowanych na jego fundamencie, sprawia, że u współczesnych mieszkańców poczucie wartości staje się silniejsze. Ci, którzy wyjechali, lub potomkowie emigrantów, wysiedleńców i ocalałych z Zagłady, mogą zachować lub odnowić związek z miejscem pochodzenia. Wiele razy się o tym przekonałem – przez kilkanaście lat przygody z fenomenem tego, co dziś mogę nazwać archiwistyką społeczną, bardzo często byłem zaskakiwany zarówno ilością (niezliczoną!) niespodziewanych koniunkcji ludzi i miejsc, jak i siłą oddziaływania tzw. efektu motyla – wpływem decyzji o zbadaniu i wyeksponowaniu pozornie błahych i nieznaczących śladów zdarzeń dawnych na zdarzenia teraźniejsze i przyszłe.
Podam tylko jeden przykład, za to bardzo aktualny: w marcu 2022 roku, wkrótce po inwazji Rosji na Ukrainę, na stronę Sagi trafiła uchodźczyni o korzeniach w podgrybowskiej wsi łemkowskiej – Florynce. W ciągu kilku godzin, dzięki materiałom zgromadzonym w poprzednich latach i kontaktom, udało się potwierdzić jej pokrewieństwo z rodziną łemkowską mieszkającą dziś w Gdańsku, która padła ofiarą wysiedlenia w ramach akcji „Wisła” w 1947 roku. Okazało się, że pradziadek Klary z Gdańska i prababcia Julii z Ukrainy byli rodzeństwem. Rodzina wkrótce zamieszkała razem.
Jednym ze znaczeń słowa „saga” jest opowieść o rodzinie, o przodkach, czyli o korzeniach w sensie niemal dosłownym, bo też biologicznym. Z pojęciem korzeni w sensie metaforycznym wiąże się pojęcie wykorzenienia, jako kondycji ludzkiej będącej następstwem utraty – domu, ojczyzny, bezpieczeństwa, bliskich, więzi, kultury, wiary. Temat stał się szczególnie boleśnie aktualny za sprawą obecnej wojny w Ukrainie – wojny, której cywilizowany świat miał już nie oglądać na kontynencie europejskim w XXI wieku, a która nastąpiła po dwóch latach pandemii (ta również wiele osób pozbawiła poczucia bezpieczeństwa i osłabiła relacje). Dzięki śladom przeszłości i opracowaniom genealogicznym zgromadzonym w archiwum społecznym oraz kontaktom nawiązywanym przez dekadę nasze stowarzyszenie rozwinęło w 2022 roku projekt związany z 80. rocznicą akcji „Reinhardt” i Zagłady Żydów z getta w Grybowie, obejmujący wiele działań artystycznych i edukacyjnych. W lokalnym liceum ogólnokształcącym i w parku miejskim wystawiliśmy dzieła sztuki potomków żydowskich grybowian ocalałych z Zagłady – artystów – oraz ich rodzinne pamiątki, włączone w nasz zasób: fotografie, listy, przedmioty. Tytuł projektu to „Wykorzenieni/Ukorzenieni”. Pierwsza jego część wskazuje na rozważania o transgeneracyjnej traumie związanej z utratą i o poczuciu wyobcowania, a druga – na potencjalne nowe otwarcie: zapuszczenie korzeni, mentalne i społeczne. Do ukorzeniania może prowadzić działanie archiwum społecznego, nawarstwiającego gromadzone i przetwarzane pokłady dawniejszych materialnych i niematerialnych istnień. Żywe archiwum, opowiadające historie, mitologizujące lokalne sploty losów ludzi, przedmiotów i miejsc, staje się narzędziem odbudowy, uzdrowienia i ukorzenienia. Wokół dzieł sztuki i archiwalnych fotografii, prezentowanych w publicznej przestrzeni czy to w formie wystaw, czy – murali, dochodzi do spotkań, odbywają się spacery edukacyjne i lekcje historii. Szlakiem tych pamiątek podążają miejscowi i turyści. W ten sposób archiwum społeczne wychodzi z sieci społecznościowej i buduje żywą sieć, nie tylko odtwarza, lecz także tworzy nowe konteksty i relacje. W tej przestrzeni spotkaliśmy się razem – grybowianie, Polacy katolicy i niekatolicy, Żydzi, Łemkowie, Ukraińcy, uchodźcy, narody dotknięte doświadczeniem wykorzenienia w przeszłości i obecnie. Wspólnie zasadziliśmy pamiątkowe drzewo. W czasie trwania projektu zarówno mieszkańcy Grybowa, jak i goście z różnych części Polski, a także z Izraela i z Ameryki, przynosili kolejne pamiątki, fotografie, razem tworzyli nowe dzieła sztuki podczas warsztatów. Wspólna opowieść, już zakorzeniona, wypuszcza nowe pędy, rośnie – i owocuje.

Esencja i wartości archiwistyki społecznej
Samo pojęcie archiwistyki społecznej ma nieostre granice, nie reprezentuje dziedziny „stricte” naukowej, wymyka się próbom obejmowania go zamkniętym katalogiem form i metod. Pozwala to na elastyczność w budowaniu zasobu archiwum i na swobodę ekspresji w działaniach na nim opartych. Ilu archiwistów społecznych, tyle definicji tego rodzaju aktywności.
Jeżeli miałbym przedstawić własną definicję, to zamiast używać pojęć naukowych, spróbowałbym ją w sposób alchemiczny rozebrać na czynniki pierwsze… Jej tkanką, pierwotną substancją, okazują się ziemia i ludzie. Ziemia, ponieważ aby dochować pieczołowitości i staranności opowiedzenia mikrohistorii, ograniczamy się do pewnego obszaru, który traktujemy jako mikrokosmos. W nim, na osnowie charakterystycznych punktów, miejsc spotkań takich jak rynek, kościół, cerkiew, synagoga, w sieci ulic i placów, mostów i ścieżek, pól i miedz, kapliczek i szabasowych drutów, w sieci społecznych kontaktów, poruszają się, żyją, działają, przeżywają osobiste wzloty i upadki ludzie – bohaterowie ksiąg życia. Na tysiące sposobów oddziałują, czy to wzajemnie, czy z otaczającymi ich przedmiotami i z miejscami, w których przychodzi im żyć, a w rezultacie zostawiają ślady w przestrzeni i w słowie. Te więzi, być może nawet bardziej niż losy indywidualnych ludzi i miejsc, są tkanką, na której pracuje archiwista społeczny, narrator mikrohistorii. Jego zadanie polega na zbieraniu tych śladów, a mogą one przybierać różne formy – fotografii, zapisów słów, szkiców, map, nagrań w formie cyfrowej, przedmiotów, dzieł sztuki. By dostać się do nich, potrzeba uważności, ciekawości, cierpliwości i wytrwałości. Niezbędny okazuje się również czas, by zjednać sobie serca ludzi, którzy otworzą swoje drzwi, szuflady, pudełka i albumy, udostępnią zawartość biblioteczek, szaf i strychów, a językowi pozwolą mówić o rzeczach dawno niewypowiadanych, schowanych w zakamarkach pamięci.
Tak rozumiana praca archiwisty społecznego to – w moim odczuciu – nie tylko kolekcjonerstwo czy kronikarstwo, praktykowane najczęściej indywidualnie (choć takim jej odmianom absolutnie nie odmawiam wartości). Dziś, za sprawą najnowszych technik rejestracji i komunikacji, archiwa społeczne żyją i organicznie rosną dzięki współdziałaniu wielu osób. Zebrany zasób utrwalonych śladów ludzkich przeżyć i wydarzeń wywołuje – po publikacji w sieci – interakcję i prowadzi do dalszej wymiany informacji, czego naturalną konsekwencją okazuje się organiczny wzrost. Można powiedzieć, że archiwum poszerza się metodą kuli śnieżnej. Po przekroczeniu pewnej masy krytycznej takie archiwum staje się samo w sobie splotem wielu ludzkich historii i opowieści, tworzy nową, integralną i podmiotową jakość, fenomen jedyny w swoim rodzaju, który zaczyna oddziaływać na otoczenie, w wyniku czego kształtuje jego tożsamość – zarówno miejsca, jak i ludzi je zamieszkujących. Archiwista społeczny, który „oswaja” wielowątkowe zasoby lokalne, staje się za nie odpowiedzialny – jeżeli odpowiednio dobierze materiały i ukształtuje zasób, zdoła poprzez archiwum wpływać na tożsamość miejsca, zwłaszcza gdy w przemyślany sposób zaakcentuje wybrane wątki. W ten sposób archiwa społeczne stają się fantastycznym narzędziem edukacji, a nawet mogą mieć działanie terapeutyczne. Lokalna społeczność (a także społeczność wywodząca się z lokalnej macierzy, lecz w wyniku różnych zdarzeń rozproszona po świecie) włączająca swoje zasoby we wspólną mozaikę archiwum społecznego integruje się poprzez jego rozwój, wzmacnia więzi interpersonalne, międzypokoleniowe i międzykulturowe.
Warto dostrzec ten potencjał, tkwiący w rozproszonych śladach przeszłości, i wejść na drogę ich łączenia, opowiadania i przekazywania, by w odpowiednim czasie zacząć zbierać owoce – w postaci nowych więzi, spajających ludzi i miejsca, zarówno w teraźniejszości, jak i w przyszłości.
- Saga Grybów – stowarzyszenie powstałe w 2020 roku. Organizacja gromadzi zbiory w formie cyfrowej i materialnej (fotografie, dokumenty tekstowe, pamiątki), nagrywa wspomnienia dotyczące wielokulturowego dziedzictwa Grybowa i okolic. Realizuje projekty artystyczne i edukacyjne, upamiętnia fakty historyczne i zapomniane postacie związane z Grybowem, chroni dziedzictwo materialne i niematerialne Grybowszczyzny. Odbudowuje więzi dawnych mieszkańców miasteczka i regionu z miejscem pochodzenia, zarówno międzyludzkie, jak i międzykulturowe.
- „W twarzy człowieka ujawnia się to, kim człowiek jest. Albo inaczej: spotkanie z twarzą jest spotkaniem z prawdą człowieka. Twarz wydaje się tym, co najmniej uchwytne, niemożliwe do określenia, co jednak raz ujęte, na przekór swej nieokreśloności, decyduje o naszym najgłębszym odniesieniu do drugiego. […] Twarz jest jakąś prawdą drugiego człowieka widzianą przez nas. Twarz mówi, perswaduje, wtrąca w niepowtarzalne sytuacje graniczne”. Za: J. Tischner, Fenomenologia spotkania, „Analecta Cracoviensia” 1978, t. 10, s. 83.