Przejdź do treści
Podręcznik dla archiwistów społecznych

Archiwum herstoryczne – zapis doświadczeń

Na początku zastanawiałyśmy się, o co pytać. Nasze rozmówczynie – emerytowane suwnicowe, izolatorki czy technolożki ze Stoczni Gdańskiej – uważały z kolei, że nie mają nic do przekazania, bo nie znały Lecha Wałęsy lub nie uczestniczyły w strajku w Sierpniu ’80. Największym wyzwaniem okazało się więc przekonanie ich, że najciekawsze są dla nas opowieści o konsternacji kadr, gdy w latach 50. XX wieku w Stoczni stawiły się pierwsze inżynierki, o pracy fizycznej do ostatniego dnia ciąży, o skomplikowanej logistyce pozwalającej pogodzić życie rodzinne i zawodowe. Nie wszystkie próby zakończyły się sukcesem. Kiedy jednak po kilku latach przeczytałam w raporcie podsumowującym jeden z etapów: „Wcześniej nikt nie powiedział, że to ważne”, i dalej: „Jako kobiety wyszłyśmy na światło dzienne. Bo przecież kobiety były, brały udział we wszystkim, wszystko, co się działo, przeżywały”, wiedziałam, że na tej krętej drodze zdarzyło się wiele ważnych spotkań.

Początkowo sam tytuł projektu – „Stocznia jest kobietą” 1 – jak również pytanie o to, co znaczyło być kobietą w Stoczni, spotykał się ze zdziwieniem niektórych osób, zwłaszcza mężczyzn pracujących w Stoczni. Przekonywali nas oni, że stocznia była mężczyzną, w ostateczności – że nie miała płci. Z czasem jednak i to przeświadczenie (trochę) się zmieniło. Niejedna osoba słuchająca koleżanek i czytająca ich wspomnienia odkrywała, że nie znała wielu aspektów pracy kobiet w Stoczni i – choć nie były to jej doświadczenia – że warto o nich mówić. Dziś linki do materiałów przez nas opracowanych znajdują się m.in. na stronie Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej, założonego przez inżynierów i technologów z tego zakładu, a mającego na celu przede wszystkim kultywowanie etosu stoczniowca – fachowca. Dwa tomy pamiętników zatytułowanych „Stocznia Gdańska – jaką pamiętamy. Wspomnienia stoczniowców” 2, wydane przez to stowarzyszenie, to radykalnie inne podejście do pamięci o Stoczni. Spontaniczne relacje, nagrane przez nas, różnią się od tekstów, które powstawały przez wiele tygodni, gdzie każde zdanie zostało dogłębnie przemyślane. To zupełnie odmienne wizje siebie – jako osoby, pracownika czy pracownicy, eksperta czy ekspertki. Czy któraś z nich jest bardziej „prawdziwa” niż ta druga?

„Czułam się taka ważna…”
W poszukiwaniu rozmówczyń

Na przestrzeni lat udało się nam zaangażować w działania kilkadziesiąt osób, które nagrywały rozmowy, robiły transkrypcje, zajmowały się kwerendą archiwalną, prowadziły warsztaty, montowały materiały itd. Kolejne edycje były realizowane przez Instytut Kultury Miejskiej, Stowarzyszenie Arteria oraz nieformalną grupę „Metropolitanka”, która jest merytorycznym trzonem projektu. Zapraszałyśmy do współpracy organizacje i instytucje, takie jak miejska biblioteka czy uczelnie wyższe. Kiedy w 2012 roku zastanawiałyśmy się, od jakiego miejsca zacząć herstoryczne badania na Pomorzu, zdecydowałyśmy się na Stocznię Gdańską jako zakład pracy. Teren postoczniowy budził wtedy szczególne emocje – ze względu na zachodzące tam, często nieodwracalne, zmiany i inicjatywy mające na celu zachowanie dziedzictwa materialnego i niematerialnego tego miejsca. Nie było tygodnia, żeby nie informowano o kolejnym wyburzeniu. Niewiele mówiło się jednak o ludziach tam pracujących, a zwłaszcza o kobietach – poza Anną Walentynowicz. W powszechnej świadomości istniał wizerunek stoczniowca – pana z wąsem – jak Lech Wałęsa. Nas zaciekawiło, kim były stoczniówki (to słowo kilka lat później usłyszałyśmy od nich samych), więc postanowiłyśmy je odnaleźć.

Naszymi pierwszymi rozmówcami były osoby z najbliższego kręgu: ciocie, wujkowie, sąsiadki. Z czasem, dzięki informacjom o naszych działaniach, pojawiającym się w mediach, dotarłyśmy do ich koleżanek i kolegów z pracy, do kobiet z innych trójmiejskich stoczni. Kiedy jeden z panów przedstawiał mi się przez telefon, najpierw podał stoczniowy numer ewidencyjny, a dopiero później imię i nazwisko. Rozmówcy pomagali nam w kontaktach z kolejnymi osobami – dzwonili do nich, aby poprosić o zgodę na udostępnienie numeru telefonu, i od razu wyjaśniali cele projektu. Kilka stoczniowych córek napisało do nas o matkach, które opowiadają w domu o swojej pracy, i zasugerowało kontakt. To były szczególnie wzruszające momenty, które pokazały, jak żywa w pamięci jest Stocznia. Wnuki i dzieci towarzyszyły swoim krewnym podczas naszych wydarzeń, pomagały przygotować się do rozmów. Ale nie tylko. Na spotkaniu podsumowującym cykl warsztatów dla seniorów jedna z uczestniczek powiedziała: „Czułam się taka ważna. Od razu wnuki się zainteresowały i zaczęły pytać, jak było. Nie mogły uwierzyć w strajki lat 70.”.

Lekko uśmiechnięta kobieta w okularach
2021, Gdańsk. Anna Miler na terenie dawnej Stoczni Gdańskiej. Fot. Michał Dąbrowski.

Metoda

To, jak rozwijał się projekt, wynikało z tego, kim byłyśmy i jesteśmy – wiele razy zadawałyśmy sobie pytanie, jak nasze pochodzenie, wykształcenie, praca wpływają na budowanie relacji ze świadkiniami historii. Jak będzie wyglądał mój kontakt z rozmówczynią z wykształceniem zawodowym, podczas gdy ja jestem słuchaczką studiów doktoranckich? Czy zrozumiem kobietę pochodzącą ze wsi, skoro mieszkam od urodzenia w mieście? Stało się to szczególnie ważne w kontekście podejścia, które kobiety i ich doświadczenia stawia w centrum – chciałyśmy zadbać o to, żeby nasze tożsamości w jak najmniejszym stopniu wpłynęły na przebieg rozmów. Wiele razy dyskutowałyśmy też o tym, jak rozumiemy herstorię. Od „alternatywnej wersji historii” doszłyśmy do przekonania, że to znacznie bardziej fundamentalna praca: opowiadanie nie tylko o roli kobiet, lecz także o mechanizmach wykluczenia, pokazywanie siły i kreatywności kobiet w rozwiązywaniu codziennych trudności, jak również edukacja. Pytałyśmy o to, dlaczego hierarchie ważności zawodów ułożone były tak a nie inaczej; dlaczego dane doświadczenie było cenione i zostało zapisane w archiwum czy w prasie, a inne – nie, i co dziś możemy zrobić, żeby te luki uzupełnić.

Z czasem wypracowałyśmy metodę pracy. Przygotowania do nagrań relacji mówionych składały się z trzech warsztatów: herstorycznego, historii mówionej oraz technicznego – jak nagrywać. Ten ostatni zawierał m.in. instrukcję włączania dyktafonu i porady dotyczące unikania dodatkowych dźwięków (unikaj mieszania łyżeczką w szklance!). Warsztat herstoryczny wprowadzał w zagadnienie historii kobiet i w nasze rozumienie tego pojęcia. Rozmawiałyśmy z osobami uczestniczącymi o tym, czym jest historia mówiona, jak przygotować się do spotkania, jaka postawa jest dla nas ważna. Przekazywałyśmy informacje o tym, jak opracować nagranie. Większość osób nagrywających wspomnienia była kobietami, co wpływało na przebieg rozmów. Spotkania dwóch kobiet mogły mieć bardziej intymny charakter, choć ich doświadczenia dzieliło kilkadziesiąt lat.

Budowanie relacji

Kiedy zbierałyśmy, pisałyśmy i opowiadałyśmy herstorie, kierowałyśmy się zestawem wskazówek przez nas stworzonych oraz wartościami, takimi jak: prawa człowieka, szacunek dla osób, które powierzają nam swoje wspomnienia i pamiątki, docenienie, empatia, dbałość o przyjazność treści – dostępność i przyswajalny język, którym się posługujemy. Ważne stało się dla nas budowanie relacji z osobami, z którymi pracujemy, i skupienie na codzienności, znajdujące odzwierciedlenie w pytaniach zadawanych podczas rozmów – o robocze ubrania, wspólne posiłki czy przebieg dnia pracy. Kontakty z osobami, których wspomnienia nagrałyśmy, nie kończyły się w momencie wyłączenia dyktafonu. Zapraszałyśmy je na premiery w projekcie czy na wydarzenia organizowane przez inne instytucje. Co więcej – kilka uczestniczek zostało przewodniczkami po terenach postoczniowych lub brało udział w spotkaniach jako świadkinie historii. Konsultowałyśmy z nimi także treści naszych materiałów. Kilka razy zdarzyło się, że otrzymałyśmy od którejś z nich sugestię zmiany danego fragmentu, bo nie odpowiada on prawdzie – a ten fragment został napisany na podstawie wspomnień innej pracownicy Stoczni lub na podstawie dokumentów archiwalnych. Ta wielość perspektyw skłoniła mnie do określania – dawania „przypisów” – od kogo pochodzi informacja, którą przekazuję chociażby podczas spacerów: w myśl zasady, że punkt widzenia zależy od punktu patrzenia. To, jaki zawód wykonywała dana osoba, wpływało nie tylko na to, w jakich warunkach pracowała (biuro, hala, statek), lecz także na to, kogo spotykała podczas przerw obiadowych, jakie miejsca mijała w drodze do pracy, w jakich godzinach pracowała. I dlatego nie można powiedzieć, że dzień pracy w Stoczni zaczynał się o 6.00. Dla niektórych zaczynał się o 6.00, dla innych – o 8.00. W 1950 roku było inaczej niż w 1970. Dobrze podsumował to jeden z rozmówców, poproszony, żeby opowiedział o Stoczni. Zapytał: „A o jaki konkretnie okres pani pyta? Każda dekada to inna historia”. Rozmówczynie nie zawsze pamiętają daty, bo w ich wspomnieniach nie są one tak ważne jak emocje i konsekwencje zdarzeń. Nie musiały nawet przeżyć danego wydarzenia osobiście, żeby stało się ono częścią ich stoczniowej herstorii. I tak pożar statku „Konopnicka”, który jest umiejscawiany przez nie w 1962 lub 1963 roku, w rzeczywistości wydarzył się 13 grudnia 1961 roku. Rozmówczynie często używają określenia „statek, który się spalił” i analogicznie „hala, która się spaliła” – w odniesieniu do pożaru w stoczniowej hali w 1994 roku. Po kilku rozmowach zaczęłam rozumieć ten wewnętrznostoczniowy kalendarz znaczony zdarzeniami, a nie – datami. Do dziś przytrafiają się nam różne interpretacje zdarzeń – nie przeszkadza nam to jednak w utrzymaniu życzliwych relacji.

Opowiadanie herstorii

Nagrywanie wywiadów, skanowanie pamiątek i ich publikacja nie były i nie są dla nas celem samym w sobie. Zdawałyśmy sobie sprawę, że kilkugodzinne rozmowy dotrą do bardzo wąskiego grona osób. Dlatego – aby zwiększyć grono odbiorców – pracujemy nad uporządkowaniem i przystępną prezentacją archiwum. Jednak nawet zbiory nie w pełni opracowane i dostępne publicznie są źródłem kolejnych pomysłów – naszych i innych osób. Od początku byłyśmy nastawione na działanie, na wchodzenie w stoczniową tkankę, na przywracanie herstorii do miejsc, gdzie się ona „działa”. Ponad 60 nagrań rozmów trwających w sumie około 100 godzin, kilkadziesiąt skanów zdjęć, dokumentów czy artykułów prasowych z domowych archiwów, uzupełnione o materiały z archiwów publicznych, stało się podstawą audioprzewodnika, aplikacji (to produkt najmniej trwały, a jednocześnie najdroższy – żeby sprawnie działać, wymaga aktualizacji technicznej) czy tras do zwiedzania terenów postoczniowych. Przewodniczki otrzymywały dowolność w stworzeniu ścieżek zwiedzania – powstały trasy: o macierzyństwie, o matkach chrzestnych, o Annie Walentynowicz, o pracownicach czy o strajku w Sierpniu ’80, także w językach angielskim, ukraińskim i rosyjskim. Bezpłatne spacery, organizowane od 2012 roku przez Instytut Kultury Miejskiej, przyciągają co roku około 1000 osób – zarówno mieszkańców Trójmiasta, jak i turystów. Oprowadzałyśmy też uczestników projektów artystycznych, słuchaczy szkół letnich z różnych krajów świata, dzieci i młodzież. Spacery stały się jednym ze sztandarowych gdańskich produktów turystycznych. Podczas oprowadzania przekazujemy informacje, ale też wywołujemy emocje, podróżujemy w czasie i wciągamy w tę podróż osoby słuchające. Każdy spacer, który prowadzę, to dla mnie niezwykle intensywna praca emocjonalna, którą kończę ze zdartym gardłem.

Grupa ludzi na tle stoczniowych dźwigów.
28 września 2020, Gdańsk. Spacer po terenie dawnej Stoczni Gdańskiej, promujący aplikację powstałą w ramach projektu „Stocznia jest kobietą”. Fot. Tomasz Ziółkowski.

Napisałyśmy też książkę o stoczniowych kobietach – pracowniczkach i artystkach, zawierającą teksty o naszej metodzie – jako zestaw podpowiedzi czy inspiracji dla innych osób. Publikacja nosi tytuł „Stocznia Kobiet”, obecnie jest dostępna w wersji online. Każdy z tych produktów powstawał z myślą o innej grupie odbiorczej. Okazało się – przykładowo – że część naszych rozmówców nie obsługuje smartfona, więc przez to nie mogą oni w pełni skorzystać z aplikacji. Za to do drukowanej książki mieli wiele komentarzy.

Grupa słuchaczy siedzi. Kobieta stoi i mówi.
30 marca 2016, Gdańsk. Premiera książki „Stocznia Kobiet”. Fot. Bogna Kociumbas/Stowarzyszenie Arteria.

Szersze kręgi – kolejne inicjatywy

Nasze działania stały się inspiracją dla licznych inicjatyw – zarówno dotyczących Stoczni Gdańskiej, jak i herstorycznych. Tara S. Beall, amerykańska artystka znana również jako t s Beall, mieszkająca w Szkocji, stworzyła trzyczęściowy projekt oparty na wspomnieniu jednej z suwnicowych, która w czasie przerw w obsługiwaniu urządzenia haftowała obrus („Wyszywanie Stoczni. W hołdzie stoczniowym izolatorkom”), upamiętniający pracę osób zajmujących się zawodowo ogrodnictwem na stoczniowym terenie („Zazielenianie Stoczni – obsadzanie stoczniowych klombów”) oraz składający hołd izolatorkom, które zmarły przedwcześnie, prawdopodobnie w wyniku ekspozycji na azbest podczas wykonywania swojej pracy („Opłakiwane w Stoczni”). Kamila Chomicz zrealizowała filmy prezentujące dwie pracownice Stoczni – były to Urszula Ściubeł oraz Halina Lewna. Rozmowy, które z nimi nagrała, przekazała do naszego archiwum. Pojawiły się w nich nowe wątki, podobnie jak w filmie „Stoczniowcy. Ludzie z tła”, w którym wystąpiły dwie nasze rozmówczynie. Oglądając te produkcje, myślałam raz po raz: „Jak to możliwe, że o tym nie wiem!”. Dynamika każdej z relacji, które doprowadziły do powstania materiałów, okazywała się jednak inna i wyzwalała inne wspomnienia. Pracownice Europejskiego Centrum Solidarności przeprowadziły dwa cykle spotkań z kobietami Stoczni, nazwane „Na Styku” – ich efektami stały się potańcówka, psalmy stoczniowe, komiks oraz film taneczny. Wspomnienia kobiet znalazły ujście w formach pracy z ciałem, głosem i przestrzenią. Dorota Bielska i Jarosław Rebeliński na podstawie wspomnień – zarówno z naszego archiwum, jak i pozyskanych w ramach swoich badań – stworzyli spektakl „My tam budowaliśmy statki”, którego jeden z głównych tematów dotyczy molestowania seksualnego kobiet w Stoczni. Te przykłady dowodzą, jak różnie może inspirować archiwum społeczne.

Wątki przedstawione powyżej połączył – zorganizowany przez nas w marcu 2016 roku w Sali BHP – Stoczniowy Dzień Kobiet. Na spotkanie dotarło 20 naszych rozmówczyń. Większość z nich nie znała się wcześniej (według moich bardzo wstępnych szacunków w Stoczni na przestrzeni lat pracowało około 18 tysięcy kobiet). Usiadły one wokół stołu i zaczęły rozmawiać – o miejscach pracy, o wspólnych znajomych itd. Zaczęły robić to, co od lat praktykowali ich koledzy – tworzyć wspólnotę pamięci, którą kontynuują: zapraszają się na imieniny czy kawę. Najbardziej zapadł mi w pamięć fragment rozmowy, w którym dyskutowały o tym, co znaczyło być pracownikiem – pracownicą – Stoczni:

Pielęgniarka: Ja nie byłam pracownikiem Stoczni, byłam pracownikiem służby zdrowia, czyli przychodni stoczniowej, laboratorium.
Pracownica Stoczni 1: To też ważne.
Pracownica Stoczni 2: Bez tego Stocznia też by nie… Pielęgniarka: […] Dla stoczni, dla stoczniowców… Pracownica Stoczni 2: […] za nasze pieniądze ośrodek wybudowany.

Przychodnia stoczniowa znajdowała się za murem zakładu. Powstała w latach 70. dla osób pracujących w gdańskich stoczniach i dla ich rodzin. Była częścią rozbudowanego zaplecza socjalnego. Pielęgniarki i lekarki przez okna tego budynku obserwowały strajk w Sierpniu ’80. Ich delegacja jako pierwsza pozastoczniowa przyłączyła się do protestu – dzięki pielęgniarce Alinie Pienkowskiej, członkini Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Osoby pracujące w zakładowej służbie zdrowia pierwsze opatrywały rannych podczas strajku w Grudniu ’70. Doskonale znały ich codzienne bolączki i marzenia – m.in. z rozmów prowadzonych przy okazji badań okresowych. Ta spontaniczna wymiana zdań pokazuje, że to nie mury określały to, kto był członkiem stoczniowej społeczności, ale wspólnota doświadczeń, przeżyte trudne i szczęśliwe chwile. Nie bez powodu jedną z metafor używanych do opisania tego, czym było grono współpracowników, jest „rodzina”.

Grupa kobiet rozmawia
Oglądanie albumu ze zdjęciami
6 marca 2016, Gdańsk. Stoczniowy Dzień Kobiet. Fot. Bogna Kociumbas/Stowarzyszenie Arteria.

Przeszłość – teraźniejszość – przyszłość

Kiedy zaczynałyśmy poznawać stoczniowe herstorie, nie miałyśmy rozrysowanej mapy, dokąd chcemy dojść. Stawiałyśmy sobie drobne cele, do których dążyłyśmy małymi krokami. Pierwszy przystanek – opracowanie mapy do zwiedzania Stoczni śladami kobiet. Drugi – nauka nagrywania relacji mówionych itd. Słuchałyśmy osób, z którymi się spotykałyśmy, i decydowałyśmy, co dalej. Z czasem działania nabrały rozmachu. To była i do dziś jest fascynująca przygoda spotkania z drugim człowiekiem. Nie spodziewałam się, że niektóre z relacji przetrwają wiele lat ani że konsekwencje naszych działań będą właśnie takie. Z kilkoma rozmówczyniami pozostaję w prywatnym kontakcie – składam im życzenia urodzinowe czy dopytuję je o kolejne stoczniowe wątki, pojawiające się w toku dalszych poszukiwań – przecież nie o wszystko można było zapytać od razu. Zaufanie, budowane przez lata, pozwala przywołać kolejne wspomnienia. To się udaje, mimo że stoczniową społeczność definiuje nie miejsce zamieszkania (wtedy łatwo byłoby się spotkać przypadkiem w osiedlowym sklepie), ale dawne miejsce pracy – miejsce, które w pamiętanej formie nie istnieje. Do dziś kontaktują się z nami osoby polecające kolejnych potencjalnych rozmówców – kobiety i mężczyzn ze Stoczni.

Zainspirowana stoczniowymi herstoriami, kontynuowałam poszukiwania w publicznych archiwach. Spędziłam tam kilkaset godzin na przeglądaniu stoczniowych dokumentów, artykułów prasowych i zdjęć. Dzięki tej pracy udało mi się pewne wydarzenia umiejscowić w czasie i odkryć nowe wątki (np. dokumenty dowodzące, że w pewnym okresie kursy dla suwnicowych dostępne były wyłącznie dla kobiet). Dało też impuls do zastanowienia się, dlaczego niektóre z tych tematów były przez rozmówczynie pomijane. Tym samym opowieść o kobietach Stoczni staje się coraz bardziej wielowątkowa i wielopoziomowa. Zainspirowała mnie też do innego działania – z wykorzystaniem wiedzy herstorycznej stworzyłam projekt „Kobiety też budują statki” (kobiety.inkubatorstarter.pl). Jego cele to wspieranie rozwoju zawodowego kobiet w gospodarce morskiej, wzmacnianie liderek, promowanie „role models” (wzorców) przez program mentoringowy, przez warsztaty czy spotkania itd. Uczestniczą w nim suwnicowe, konstruktorki, członkinie załóg statków. Kolejne pokolenia kobiet budują swoje kariery w powiązaniu z morzem. Może czas nagrać także ich opowieści?

  1. „Stocznia jest kobietą” – projekt zapoczątkowany w 2013 roku przez Stowarzyszenie Arteria i nieformalną grupę „Metropolitanka” oraz Instytut Kultury Miejskiej, mający na celu przywrócenie pamięci o kobietach pracujących w Stoczni Gdańskiej. Na podstawie zgromadzonych wywiadów historii mówionej, zdjęć i dokumentów powstały do tej pory m.in. książka „Stocznia Kobiet” (dostępna też jako bezpłatny e-book), aplikacja do zwiedzania terenów dawnej Stoczni Gdańskiej, audioprzewodnik oraz słuchowiska.
  2. „Stocznia Gdańska – jaką pamiętamy. Wspomnienia stoczniowców”, red. A. Nawrocki, Z. Szczypiński, Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2020 (t. 1) i 2021 (t. 2).