Przejdź do treści
archiwiści społeczni o sobie

Paweł Bajerlein

Organizacja: Stowarzyszenie Krotochwile

Kulturoznawca, animator kultury, prezes Stowarzyszenia Krotochwile. Uczestnik I Letniej Akademii Archiwistyki CAS. Należy do grona Liderów Dialogu – ogólnopolskiej sieci osób działających lokalnie na rzecz pamięci o Żydach. Zajmuje się projektami dotyczącymi lokalnego dziedzictwa pow. krotoszyńskiego. Prowadzi Społeczne Archiwum Skrzynia. Wyróżniony w Konkursie Nagroda POLIN 2020 za działania na rzecz cmentarza żydowskiego w Koźminie Wielkopolskim

Anna Maryjewska (Centrum Archiwistyki Społecznej): Zajmujesz się archiwistyką społeczną zawodowo czy wyłącznie hobbystycznie?

 Zajmuję się tym po godzinach. Pracuję w centrum kultury.

Jak wpadłeś na pomysł założenia archiwum Skrzynia?

Już od paru lat jako Stowarzyszenie Krotochwile dotykaliśmy tematu dziedzictwa w różnych przedsięwzięciach, ale zawsze incydentalnie. Zajmowaliśmy się wyszukiwaniem różnych historii i fotografii na potrzeby danego projektu. W 2020 roku zorganizowaliśmy w Krotoszynie wydarzenie, które miało być jednorazowe, a nazwaliśmy je Krotoszyński Zaułek Historii. Zbieraliśmy zdjęcia z rodzinnych albumów, z magazynów muzeów – te fotografie, które nie są pokazywane. Była też możliwość zwiedzania zabytkowych budynków od kuchni, podczas spacerów prowadzonych przez starszych mieszkańców. Impreza tak się spodobała, że odbywa się teraz co roku. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak dalej współpracować z mieszkańcami, i właśnie tak wpadliśmy na pomysł założenia archiwum społecznego.

Skąd taka ciekawa nazwa?

Skrzynia jest czymś, co nieraz stoi na strychu i zawiera różne tajemnicze rzeczy. Myślę, że w Krotoszynie jest wiele takich skrzyń. Nie do wszystkich jeszcze dotarliśmy. Chcę jednak zaznaczyć, że nasze archiwum obejmuje nie tylko sam Krotoszyn. Jest to archiwum całego powiatu krotoszyńskiego. Mamy w nim spory zbiór dotyczący Koźmina Wielkopolskiego. Teraz bierzemy na warsztat miasteczko Kobylin. Powoli trafiają do nas też zbiory z różnych wsi.

Czy mieszkasz w jednej z tych miejscowości?

Mieszkam w Poznaniu, ale mam rodzinę w Krotoszynie, więc od dziecka jestem tam stałym bywalcem. A w Koźminie bywam, odkąd zajmujemy się cmentarzem żydowskim, który się tam znajduje. Jeżdżąc tam, zaczęliśmy poznawać tamtejszych ludzi i tamtejszą historię. Dlatego wiedziałem od razu, że to archiwum nie będzie dotyczyło tylko jednej miejscowości.

Jak to się stało, że to właśnie Ty założyłeś archiwum, a nie ktoś stamtąd?

Jeszcze na studiach zastanawialiśmy się ze znajomymi, co możemy robić w życiu. Chodziło nam o rzeczy wykraczające poza to, o czym się uczyliśmy. Stwierdziliśmy wtedy, że założymy razem stowarzyszenie. Nie wiedzieliśmy tylko gdzie. W Poznaniu jest wszystko. Nie chcieliśmy działać w dużym mieście. Wtedy nieśmiało zaproponowałem, że jest takie miasteczko, w którym bywam i w którym znam ciekawych ludzi. Może tam? I tak to się stało – założyliśmy Krotochwile w Krotoszynie. Współpracujemy tam zarówno z mieszkańcami, jak i z organizacjami lokalnymi.

Jak trafiliście na cmentarz żydowski w Koźminie?

Zajmujemy się też tematyką żydowską. Organizowaliśmy festiwal żydowski, który krążył po Wielkopolsce. Kilka razy zorganizowaliśmy wtedy oprowadzania po cmentarzu. Źródła podawały bardzo różną ilość macew, które się tam znajdują, dlatego stwierdziliśmy też, że trzeba zrobić z tym porządek i to wszystko zinwentaryzować. W tym roku zakończył się ostatni, trzeci etap tego przedsięwzięcia. Co roku porządkujemy z wolontariuszami cmentarz, oprowadzam po nim wycieczki. Cmentarz ma pół hektara. Zachowało się ponad 300 macew, natomiast miejsc pochówku jest 533. Znajdujemy kolejne.

To chwalebne, że przywracacie świadomości współczesnych mieszkańców jeden z trzech zachowanych po II wojnie światowej cmentarzy żydowskich w Wielkopolsce.

Nie wszyscy w Koźminie wiedzą, że taki cmentarz się tam znajduje. W tej miejscowości wojnę przeżyło tylko dwóch Żydów – Nathan Mośkiewicz i jego syn Hugo. Jedynie Nathan powrócił po wojnie do rodzinnego miasta i mieszkał tu aż do swojej śmierci w 1969 roku. Robiliśmy o nim film dokumentalny i to był zaczątek zbierania historii – docieranie do starszych osób, który mogły coś jeszcze na jego temat powiedzieć. To też jeden z elementów, który wpłynął na powstanie archiwum.

Wielkopolska była przed wojną wielokulturowa. Jak przekłada się ten fakt na Wasze archiwum?

Żyły tu razem trzy społeczności: polska, żydowska i niemiecka. Większość Niemców i Żydów wyjechała po I wojnie światowej. Rodzin żydowskich zostawało zazwyczaj kilka, kilkanaście, niemieckich więcej. Po 1945 roku społeczność żydowska przestała istnieć. Jest to ciężki temat, bo w Polsce jakby wymazaliśmy z naszej historii to, że w tym kraju mieszkały też różne inne nacje. A my staramy się podkreślać, że Krotoszyn i okolice wyglądają tak, jak wyglądają, bo mieszkali tu też Niemcy i Żydzi, oni też mieli swój wkład w rozwój tych terenów.

Czy to nie wkładanie kija w mrowisko?

Właśnie takie mam wrażenie, mówiąc podobne rzeczy. W tej chwili ta wielokulturowość nie przekłada się na archiwum, ale to się może zmienić, bo zaczniemy wkrótce przeprowadzać wywiady z najstarszymi mieszkańcami. Wtedy te wątki związane z wielokulturowością mogą się pojawić. Na razie nasze archiwum ma tylko materiały ikonograficzne. Aczkolwiek w nich też udało nam się znaleźć bardzo rzadkie zdjęcia nieistniejącej już synagogi w Koźminie. Wykonała je kilkadziesiąt lat temu jedna z koźminianek, mieszkająca naprzeciwko synagogi. Jeśli chodzi o materiały przedstawiające bezpośrednio życie codzienne, to nie wiem, czy uda się czegoś jeszcze dowiedzieć. Niemieckich czy żydowskich sąsiadów została garstka. Wiele faktów, nazwisk czy miejsc zatarło się w pamięci, często poprzez celowe działanie. Przecież po wojnie wymazywano wszystko co niemieckie. Toteż nie wspominano sąsiadów Niemców, a jeśli nawet – nie uchodziło wspominać ich w pozytywnym świetle. Z kolei społeczność żydowska w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej była tak nieliczna, że jej obecność była słabo widoczna w codziennym życiu miasta, a co za tym idzie – trudno o wspomnienia z nią związane. Wyjątkiem jest tu przytoczony wcześniej przykład z Koźmina, czyli postać Nathana Mośkiewicza. Do dziś wiele osób, również z pokolenia, które nie miało okazji spotkać go na ulicy, wie, kim on był. Także tutaj ta pamięć jest żywa, choć hasło „społeczność żydowska” sprowadza się tak naprawdę do tej jednej, niemal mitycznej, postaci.

Czy po Nathanie Mośkiewiczu, który powrócił do Koźmina i umarł tam w 1969 roku, pozostały jakieś pamiątki, które mogłyby być przez Was zarchiwizowane?

Rodzina, która się z nim przyjaźniła – starszy pan, bohater naszego filmu – ma kilka zdjęć: dwa pana Nathana oraz fotografie jego syna, który przyjeżdżał do Koźmina z Ameryki i ostatni raz był tu w latach 90.

W Waszych zbiorach dużo jest na przykład ciekawych fotografii Automobilklubu. Na niektórych widać kogoś o Twoim nazwisku. Czy to Twój przodek był takim fanem motoryzacji?

Na zdjęciach Automobilklubu odnalazłem mojego pradziadka. To duży zasób, dlatego że jedna z mieszkanek Krotoszyna posiada album pamiątkowy po swoim dziadku, który ten otrzymał od klubu. Jest tam ponad setka zdjęć.

Prawdziwy skarb!

Wiedziałem, jak wyglądał mój pradziadek, bo interesuję się historią mojej rodziny, ale za dużo pamiątek rodzinnych się nie zachowało. Wiedziałam, że należał do Automobilklubu. To dziadek mojej mamy i ona go od razu rozpoznała. Ale byłem zaskoczony liczbą i formą niektórych zdjęć. Na przykład mój pradziadek w stroju kąpielowym pluskający się w jeziorze. Niektóre fotografie są zrobione z przymrużeniem oka. To bardzo miłe zobaczyć pradziadka w innych sytuacjach niż na oficjalnym zdjęciu.

Te zdjęcia są rzeczywiście bardzo żywe. Widzę tych ludzi, którzy istnieli dawniej, jak nas samych, jakby to było teraz.

Dlatego właśnie cenię zbiory prywatne. W muzeum widzimy często fotografie związane z jakimiś wydarzeniami, uroczystościami, a do prywatnych albumów ludzie robili też zdjęcia przy różnych nieformalnych okazjach i dzięki temu można w nich znaleźć perełki. W Koźminie jest nauczyciel, który ma po dziadku trzy przepastne przedwojenne albumy. Są w nich też zdjęcia różnych obiektów w mieście. Moją ulubioną fotografią z tego zbioru jest ta, która pokazuje objazdową reklamę mydła Tukan, stoją tam dwa wielbłądy. W życiu bym nie pomyślał, że w latach 30. w takim małym Koźminie pojawiły się te zwierzęta! Takie zaskoczenia są moim zdaniem najlepsze.

Pozostajesz przy zaskoczeniach czy badasz sprawy dalej?

Gdy coś mnie intryguje, staram się to zbadać. Tak jest ostatnio z nazwą, która pojawiła się, gdy opublikowaliśmy na Facebooku zdjęcie z kąpieli w rzeczce Orli. Bardzo dużo osób zaczęło komentować, że też chodziło tam w dzieciństwie, a to miejsce nazywało się „Dziewuszyńskie”. Wymieniło ją wiele osób. Chciałbym zapytać mieszkańców o tę rzecz przy najbliższej okazji.

Co jeszcze zaskoczyło Cię na zdjęciach, które skrywa Skrzynia?

Zaskoczył mnie na przykład czarnoskóry szofer przy samochodzie, bo okazuje się, że ten świat małych przedwojennych miasteczek, a do takich należał Koźmin, nie był wcale tak niewielki i zamknięty, jak nam się może wydawać dzisiaj.

A jak odkryliście historię Andzi i innych dzieci zesłańców syberyjskich, które wróciły do Polski po odzyskaniu niepodległości?

Badając moje drzewo genealogiczne, natrafiłem na mężczyznę, którego mama jest tą tytułową Andzią.

Czyli Andzia to Twoja rodzina?

Daleka, ale rodzina. Tak pojawił się ten temat. Nigdy wcześniej nie słyszałem tej historii. Zależało nam na tym, by opowiedzieć o losie samej Andzi, ale ta opowieść zaczęła się rozrastać. Trafialiśmy na osoby, które kontaktowały nas z kolejnymi osobami znającymi temat i tak powstał film, który trwa półtorej godziny, co jest zresztą wersją bardzo okrojoną. Historia dzieci syberyjskich jest tak wielowątkowa, że można by z niej zrobić serial kilkuodcinkowy.

Mocno się przyłożyłeś do opracowywania drzewa genealogicznego. Kontaktowałeś się tak wnikliwie z każdym żyjącym członkiem rodziny?

Gdy byłem studentem, potrafiłem wsiąść w pociąg i jechać do jakiegoś archiwum, żeby coś sprawdzić lub spotkać się z kimś właśnie przy okazji badania historii rodzinnej. To był moment, gdy mogłem jeszcze poznać osoby z pokolenia moich dziadków, który dużo mi opowiedziały.

Skrzynia, film o Andzi czy o Nathanie Mośkiewiczu oraz Krotoszyński Zaułek Historii to tylko wybrane z Waszych najciekawszych projektów. Krotochwile znane są również z działalności artystycznej. Czy dużo wiosek odwiedziliście już z Waszym Wędrownym Zakładem Kultury?

Wędrowny Zakład Kultury to objazdowe warsztaty artystyczne dla dzieci i dla dorosłych organizowane w Wielkopolsce. Zajęcia prowadzą dziewczyny z Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Przez kilka lat odwiedziliśmy 150 wsi.

Zajmujemy się też wydawaniem publikacji. Na przykład w Krotoszynie wydaliśmy książeczkę dla dzieci o Georgu Hutcie, niemieckim Żydzie, jednym z czołowym niemieckich etnografów. Chcieliśmy przybliżyć dzieciom tę postać, a przy okazji opowiedzieć o Azji Środkowej, o tym kim jest etnograf i co robi.

Czy przy okazji odwiedzania wsi z Wędrownym Zakładem Kultury zbieracie materiały archiwalne?

Nie, staram się nie mieszać projektów. W kolejce czekają już kolejne osoby, które chcą przekazać swoje materiały do archiwum. Trudno nadążyć ze skanowaniem. W pozyskiwaniu archiwaliów ważna jest dla nas współpraca z partnerami lokalnymi. Ostatnio zorganizowaliśmy wystawę fotografii z naszego archiwum w bibliotece w Koźminie podczas wydarzenia „Odkrywamy Koźmin”. Zachęcaliśmy tam mieszkańców do kontaktu i dzielenia się z nami fotografiami. Lokalna biblioteka wzbudza większe zaufanie niż ja, gdybym przyjechał do kogoś, zapukał do drzwi i powiedział: „Dzień dobry, chcę stare zdjęcia”. Szczególnie starsze osoby uważają taką instytucję za bardziej godną zaufania niż prywatna osoba. Zależy nam więc na lokalnych partnerach, bo właśnie oni mogą nam pomóc w dotarciu do ludzi, a czasami także w skanowaniu materiałów – zdarza się bowiem, że czasem ktoś nie chce wypożyczyć zdjęć, więc są one skanowane na miejscu w ośrodku kultury czy bibliotece. Chcemy współpracować także ze szkołami.

Jesteście też otwarci na współpracę z wolontariuszami?

Tak, właśnie zaczynamy z nimi współpracę. Wolontariusze będą docierać do osób z ich bliskiego kręgu, między innymi rodzinnego, i zbierać historie mówione. Nie oczekujemy wcale historii, które zmieniały świat, choć i te mogą się nam trafić i z zainteresowaniem się nimi zajmiemy. Ale najważniejsze są te – z pozoru zwykłe i mało znaczące – historie naszych babć i dziadków. Bliskim będzie się z dziadkami rozmawiało łatwiej, niż obcym. Najprostsza, najzwyklejsza historia też potrafi być cenna. Pokazywanie życia codziennego jest dla mnie najbardziej interesujące. Starsze osoby czasem machną ręką, mówiąc: „to takie bzdury były, mam opowiadać jaki sklep był? co kupowało się na targu?”. Ale to też był element życia, którego nie odnajdziemy nigdzie indziej, tylko w tych historiach. Muzea takich informacji często nie zbierają, a historie mówione, często w połączeniu z rodzinnymi fotografiami, pamiątkami, obrazują nam przecież, jak to życie wyglądało kiedyś. Zawsze powtarzam – z setek lub tysięcy takich małych, lokalnych czy rodzinnych, domowych opowieści tworzy się jedna wielka opowieść o miejscu, w którym żyjemy. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

Fot. Magdalena Starowieyska (Centrum Archiwistyki Społecznej)

archiwiści społeczni o sobie