Mariusz Bieciuk
Organizacja: Białostocki Ośrodek Kultury – Centrum im. Ludwika Zamenhofa
Ambasador archiwistyki społecznej w województwie podlaskim. Ukończył studia podyplomowe z archiwistyki na Uniwersytecie Warszawskim. W Białostockim Ośrodku Kultury prowadzi Mediatekę CLZ – archiwum historii mówionej miasta i regionu. Odpowiadał za stworzenie Pracowni Digitalizacji w BOK, obecnie kieruje jej pracami. Brał udział w wielu projektach dokumentacyjnych zakończonych wydawnictwami, wystawami i działaniami edukacyjnymi. Jest członkiem zarządu Polskiego Towarzystwa Historii Mówionej.
[Wywiad przeprowadzony w styczniu 2022 roku]
Anna Maryjewska (Centrum Archiwistyki Społecznej): Saluton, Mariuszu!
Mariusz Bieciuk: Saluton! Wiem, że to znaczy witaj, choć nie znam esperanto…
Ale jesteś z nim osłuchany.
Tak. W Białostockim Ośrodku Kultury współpracujemy z esperantystami, pomagamy im w organizacji różnych wydarzeń, oni też pomagają nam. Teraz akurat strona internetowa naszego archiwum ma awarię, ale dużo wywiadów i opisów archiwalnych, które są na niej zamieszczone, jest przetłumaczonych na esperanto przez prezesa Białostockiego Towarzystwa Esperantystów, Przemysława Wierzbowskiego. Jesteśmy więc osłuchani z tym językiem. Ostatnio robiliśmy transmisję Białostockich Dni Zamenhofa, słuchaliśmy więc przez dwa dni wykładów w esperanto. Niektóre nawet dało się zrozumieć, zwłaszcza gdy miały dobrze dopasowane ilustracje.
Czyli esperanto rzeczywiście jest łatwe?
Ten język jest naprawdę bardzo prosty. Ludwik znał wiele języków i samo esperanto oparł na kilkunastu językach, które istnieją. Wziął z nich pewne reguły i uprościł je. Znając francuski, można zrozumieć mniej więcej 60 procent słów, a znając polski i rosyjski — po kilkanaście procent. Z języka angielskiego też jest w esperanto wiele słów. Polecam, bardzo ciekawy język.
Czy odwiedza Was dużo esperantystów? Czy tylko wtedy, gdy są urodziny Zamenhofa? Są ludzie, którzy na co dzień używają esperanto?
Nie ma dokładnych szacunków, ale ogólnie na świecie kilka do kilkunastu milionów ludzi używa esperanto. Jest nawet jakiś procent, niewielki oczywiście, może bardziej promil niż procent, dla którego esperanto jest pierwszym językiem. Są małżeństwa z różnych krajów, poznały się przez esperanto. Mówią w swoich językach, ale w domu rozmawiają w esperanto. Małżonkowie nie nauczyli się wzajemnie swoich języków, bo nie musieli. A z innymi porozumiewają się każdy w swoim języku, i pewnie w angielskim też. To w jakiś sposób funkcjonuje, ale na pewno nie w takiej skali, jak sobie Ludwik zamarzył. Oczywiście cały czas powstają nowe słowa.
Nie można naruszać gramatyki, ale można tworzyć nowe słownictwo?
Tak, społeczność esperantystów cały czas tworzy tłumaczenia nowych słów, takich jak na przykład: komputer, smartfon, media społecznościowe. W tym roku na esperanto został przetłumaczony „Solaris” Lema. Dokonał tego Przemysław Wierzbowski. Podjął się wyjątkowo trudnego zadania, bo musiał przełożyć na esperanto wiele neologizmów Lema.
Podobnie jak Lem, Zamenhof to nasz wielki skarb, znany na całym świecie. Kilka lat przed powstaniem Waszego Centrum, podczas warsztatów na temat kultury polskiej prowadzonych przez koło naukowe UW w Rejkiawiku grupa Islandczyków zapytana o to, z czym i kim kojarzy im się nasz kraj, wymieniła obok lasu, Wałęsy i Jana Pawła II właśnie Zamenhofa. Było to trochę zaskakujące, bo w samej Polsce Zamenhof nie był tak znany, jak tam. Od tamtej pory na pewno wiele się już zmieniło i stało się tak w dużej mierze dzięki Waszym działaniom. A czy białostoczanie doceniają swojego genialnego ziomka?
Na pewno mieszkańcy Białegostoku zwracają uwagę na fakt, że Zamenhof był z pochodzenia Żydem. Kiedyś, nagrywając wywiad, usłyszałem nawet teorię spiskową, że esperanto powstało, żeby „odnarodowić” narody. Ale też kilka lat temu w sondzie na temat najbardziej znanego i najbardziej zasłużonego mieszkańca Białegostoku, przeprowadzonej przez „Kurier Poranny”, Zamenhof wygrał bezkonkurencyjnie. Jest to więc postać znana, ludzie wiedzą, kim był. Białostoczanie znają go, są z niego dumni. Niedawno odsłonięto pomnik małego Ludwika Zamenhofa, oddający rzeczywistość, bo on wyjechał z Białegostoku, gdy miał 14 lat i już tu nie wrócił, chociaż się odwoływał do niego cały czas.
Zamenhof dążył do pokoju i nie bez powodu był wiele razy nominowany do pokojowej Nagrody Nobla.
Mieszkał 300 metrów od rynku Kościuszki. Gdy wychodził z domu, na wprost miał bazar, na którym handlowali między innymi Żydzi, Rosjanie, Niemcy, Litwini i Tatarzy. Średnio się ze sobą dogadywali. Zamenhof widział to i jeszcze jako dziecko doszedł do wniosku, że brak możliwości komunikacji jest problemem, że oni się ze sobą nie dogadują, bo mówią różnymi językami. Napisał w Białymstoku dramat pod tytułem „Wieża Babel”. Sztuka ta nie przetrwała niestety do naszych czasów. Zamenhof odwoływał się w niej do biblijnej historii o wieży Babel. Postanowił wymyślić sztuczny język, żeby tych wszystkich ludzi połączyć, żeby mogli się ze sobą komunikować. Język nie miał zastąpić ich języków narodowych, a miał być takim językiem wspólnym. Twórca esperanto wychodził z założenia, że jeśli rozmawiamy na przykład z Anglikiem po angielsku, to nawet jeśli znamy ten język lepiej od niego, i tak jest to jego język, więc stawia go na uprzywilejowanej pozycji. A w momencie, gdy wszyscy porozumiewaliby się w esperanto, czyli w takim języku bez narodu, sztucznym, to wszyscy byliby z definicji równi sobie.
Piękna idea. Szkoda, że dramat nie przetrwał.
Gdyby przetrwał, z pewnością byłby wystawiany, także u nas.
Poświęcasz dużo czasu Mediatece CLZ, ale również tworzysz i rozbudowujesz sieć archiwów społecznych na Podlasiu. Czy jest to łatwe zadanie?
Zajmując się archiwistyką, siłą rzeczy wiedziałem, komu na Podlasiu bliska jest ta tematyka, nawet jeśli ludzie nie nazywają siebie archiwistami społecznymi. Śledziłem działania w regionie, z czystej ciekawości, dla wiedzy i inspiracji. Gdy pojawiła się propozycja Centrum Archiwistyki Społecznej, żeby utworzyć sieć, która zintegrowałaby archiwistów społecznych na Podlasiu, przyznam, że nie miałem pojęcia, jak do tego podejść. Na początku zrobiliśmy kwerendę. Znaleźliśmy ponad 20 archiwów i archiwistów społecznych, którzy działają na Podlasiu w mniej lub bardziej zaawansowanej formie. Były to instytucje, stowarzyszenia i osoby prywatne.
A potem przyszedł czas na spotkania?
Pilotażowe spotkanie odbyło się w Centrum im. Ludwika Zamenhofa. Wzięło w nim udział dziesięć osób. Chcieliśmy się poznać, porozmawiać. Szkolenie na temat archiwistyki poprowadziły Adriana Kapała i Joanna Michałowska z Centrum Archiwistyki Społecznej. Następnie część z nas pojechała wspólnie na IV Kongres Archiwów Społecznych do Sulejówka. Tam też wymieniliśmy się swoimi doświadczeniami, poznaliśmy się bardziej.
Sieć się rozwija. Czy macie już plany na 2022 rok?
Tak, planujemy spotkania studyjne. Chcemy zorganizować warsztaty edukacyjne i spotkania zapoznawcze. Na początku odwiedzimy Suchowolę, tamtejsze Centrum Trzech Kultur. Chcielibyśmy, żeby archiwiści, którzy przyjadą na spotkania, zaprezentowali siebie i opowiedzieli, czym się zajmują. Zależy nam na tym, aby każdy powiedział, co mu leży na sercu i jakie problemy utrudniają mu pracę. Może będziemy w stanie jakoś pomóc — radą czy szkoleniem, lub w jakiś inny sposób, którego w tym momencie nie znamy. Chciałbym, żeby archiwiści społeczni poznali się, bo wtedy mogą nawiązać ze sobą współpracę. Może poprowadzą razem jakieś nowe projekty, które zaktywizują tą dziedzinę na Podlasiu w jeszcze większym stopniu? To są bardzo aktywni ludzie.
Czy archiwiści społeczni potrzebują też Twojego wsparcia merytorycznego?
Nie uważam, że byłbym w stanie pomóc im merytorycznie, jeżeli chodzi o działania animacyjne, edukacyjne, strukturalne, bo w większości są to ludzie bardziej doświadczeni ode mnie. Natomiast widzę siebie raczej jako pomoc przy opracowaniu zbiorów. Mogę podpowiadać, jak to robić, żeby było łatwiej, bardziej profesjonalnie, żeby to było bardziej dostępne dla ogółu. Bo archiwiści społeczni są często takimi społecznikami, którzy nie mają potrzeby nagłaśniania szerzej swojej pracy. Pracują „na rynek wewnętrzny”, bardzo dobrze sprawdza się to lokalnie. Robią rzeczy unikalne w skali kraju; podejmują rzadkie i niezwykle ciekawe tematy, prowadzą świetne działania, które warto pokazać. Chciałbym zachęcić tych ludzi, żeby nagłaśniali efekty swojej pracy także iw innych rejonach Polski, nie tylko lokalnie.
Jak ta sieć wygląda na mapie Podlasia? Gdzie tych archiwów społecznych jest najwięcej?
Są rozsiane na całym Podlasiu. W Białymstoku też jest kilka instytucji, które mniej lub bardziej zajmują się taką tematyką. To też jest teraz dość popularne, tak bardzo wdzięczne, często samo się robi, więc praktycznie każda instytucja kultury w jakiś sposób ma coś wspólnego z archiwistyką społeczną. W 2021 roku podjęliśmy współpracę z Archiwum Miejsko-Gminnym w Sejnach. Prowadzący je Marcin Pawlukiewicz zaczął dodawać obiekty do Osy, czyli Otwartego Systemu Archiwizacji, i porządkować materiały. Marcin też pracuje w Białostockim Ośrodku Kultury i od jakiegoś czasu mówił, że potrzebuje bodźca, wsparcia w opracowaniu zbiorów. Może bardziej właśnie bodźca, żeby zacząć to opisywać, żeby to robić. Teraz udało mu się ruszyć i bardzo się cieszę. Będzie trudno, bo materiału do wprowadzenia jest bardzo dużo, a Marcin, jak my wszyscy społecznicy, to bardzo zajęty człowiek, ale jestem pewien, że sobie poradzi.
Z kim jeszcze współpracujesz jako ambasador archiwistyki społecznej?
Zaczęliśmy też pracować ze Stowarzyszeniem Dziedzictwo Podlasia, które też ma bardzo ciekawe zbiory dokumentacyjne, dużo wywiadów. Jego członkowie pracują we wschodniej części Podlasia, dokumentując tutejszy język. On nie ma żadnego określenia typu gwara podlaska czy gwara lokalna. Tutaj się mówi, że mówimy po swojemu, każda wieś mówi po swojemu. To jest kwestia kilku, kilkunastu kilometrów, gdzie ten język się zmienia. Stowarzyszenie ma na przykład archiwum koncertów „Szansa na Oskara”. Jest to konkurs tradycyjnej piosenki lokalnej. Stowarzyszenie chce udostępnić te zbiory w Osie i pracujemy nad tym, żeby tak się stało. Jest to bardzo ciekawe archiwum. Ci ludzie prowadzą wiele działań lokalnych, animują społeczność.
Współpracujemy też z archiwum w Sokólskim Ośrodku Kultury/Muzeum Ziemi Sokólskiej. I tam też jest dużo zbiorów społecznych, które są właśnie opracowywane, porządkowane i wprowadzane do Osy. Szkoliliśmy tamtejszych archiwistów, jak to robić.
Warto też wspomnieć o Centrum Trzech Kultur w Suchowoli, które samo zaczęło wprowadzać zbiory do Osy, zanim do niego dotarłem. Pracownicy tego centrum prowadzą mnóstwo ciekawych działań lokalnych na temat swojej społeczności. Dawid Gudel z Centrum Trzech Kultur napisał ostatnio do „Karty” ciekawy artykuł o pogromie mniejszości żydowskiej w 1941 roku. Suchowola jest miejscowością z bardzo interesującą, niekoniecznie łatwą historią i centrum bardzo dobrze sobie radzi z odkrywaniem tej historii, pokazywaniem jej publiczności. Przypomina o tym, co się stało w Suchowoli, potrafi rozmawiać o tym bezkonfliktowo. Mimo tej trudnej historii mieszkańcy włączyli się na przykład w porządkowanie cmentarza żydowskiego. Ludzie sami oddawali macewy, które mieli na podwórkach. Zrobiono z tego lapidarium. To jest duży sukces.
I tak można wymieniać naprawdę bardzo długo, bo i w Suwałkach jest kilka archiwów społecznych czy przy bibliotece publicznej, czy przy fundacjach, która działają bardzo aktywnie. Tych instytucji jest wiele. Praktycznie każda gmina ma jeśli nie archiwum społeczne, to archiwistę społecznego, który odkrywa jakąś ciekawą historię.
Jacy są według Ciebie archiwiści społeczni na Podlasiu?
Podlascy archiwiści społeczni to ludzie o bardzo zróżnicowanych poglądach. Ciekawie jest odnajdować te różne spojrzenia na wielokulturowość i bogactwo Podlasia. Osób działających prężnie i skutecznie, powiedziałbym nawet widowiskowo — prowadzących projekty, które dobrze wyglądają wizualnie i są na wysokim poziomie merytorycznym, jest na Podlasiu wiele. Widać to po liczbie przyznawanych tu nagród, na przykład POLIN uhonorowało już sześciu członków Stowarzyszenia Muzeum Żydów Białegostoku, a Mariusz Sokołowski, nauczyciel z Wasilkowa koło Białegostoku, dostał ostatnio Nagrodę KARTY im. Katarzyny Miernickiej. Moje działanie na Podlasiu to bardziej kwestia zarchiwizowania tego wszystkiego, co się tu dzieje, niż merytorycznego wsparcia tych ludzi, bo oni i tak prowadzą już bardzo dobre projekty sami. Dla mnie najistotniejsze jest, żeby zarchiwizować archiwa, zbiory, rzeczy, które oni mają, pomóc w tym, żeby ich archiwa były dostępne, także dla badaczy z innych regionów.
Podkreśliłeś też ważność integracji. Czy zakładasz, że będziecie się regularnie spotykać?
Mamy plany, żeby nasze spotkania odbywały się dwa razy do roku, w regularnych odstępach. Wśród archiwistów społecznych są też osoby z takich naprawdę małych ośrodków i potrzebują one również wsparcia motywacyjnego. Bo nie chodzi tu tylko o duże działania, lecz także o te mniejsze, prowadzone w innej skali. Będziemy się po prostu wymieniać swoim doświadczeniem, skądś trzeba je wziąć. Mam nadzieję, że takie spotkania będą się cieszyły powodzeniem i będą przydatne.
Czy pamiętasz swoje początki? Co robiłeś, by zdobyć wiedzę, którą masz teraz?
Kiedy parę lat temu zaczynałem z archiwistyką społeczną, musiałem się jej uczyć. Przyszedłem do Centrum im. Ludwika Zamenhofa w momencie, gdy Agnieszka Kajdanowska, która od początku pracowała przy tym archiwum, akurat była na dłuższym zwolnieniu, więc nie mogliśmy się na bieżąco wymienić doświadczeniem. Odważyłem się jednak i zacząłem się spotykać z innymi archiwistami, uczestniczyć w warsztatach i konferencjach. Wiem, ile mi dało takie podpatrywanie innych, wymiana doświadczeń i nabranie pewności i ogłady w tym, co się robi. Rozmowa z kimś, kto się zajmuje podobnym tematem, bywa bardzo pomocna, bo można nauczyć się też trochę na cudzych błędach. Taka jest idea naszych spotkań. Na pewno też przy każdym z nich będziemy planować jakieś dodatkowe działania, warsztaty merytoryczne, żeby to przekładało się też na podnoszenie poziomu całej dziedziny. Jestem dobrej myśli!
Zajmujesz się różnymi działaniami, ale powiedz nam, co najbardziej lubisz w swojej pracy.
Obecnie zajmuję się głównie działaniami administracyjnymi… Ale najbardziej w swojej pracy lubię spotkania z ludźmi i tutaj mam na myśli świadków historii. Oczywiście lubię też spotykać się z archiwistami, ale gdybym miał wybrać tylko jedną rzecz, to właśnie rozmowy ze świadkami historii. Jak wspominałem wcześniej, zdarzyło mi się usłyszeć historię taką jak ta o Ludwiku Zamenhofie, że cała ta historia z esperanto to taki okrutny “spisek żydowski”. Z drugiej strony zdarzało mi się spotykać tych, którzy byli bardzo dumni z takiego pochodzenia, ludzi o różnym poziomie majętności, wykształcenia i z bardzo różnym dorobkiem życiowym. Wszyscy mają w sobie wielkie bogactwo wspomnień. Widzę, jak praca z nimi mnie zmienia, otwiera na świat, pokazuje mi dużo różnych furtek. Myślę, że w takim ostatecznym rozrachunku bardzo dużo pomaga też w codziennym życiu i rozumieniu pewnych jego etapów. Mam chyba teraz dużo wyższy poziom empatii, niż wtedy, gdy zaczynałem. Bardzo lubię rozmawiać, spotykać się z tymi ludźmi. I cieszę się, że cały czas mogę robić też multum innych, mniejszych lub większych rzeczy.
Ale też cenię samą możliwość pracy w kulturze. Zajmuję się nie tylko działaniami związanymi z archiwistyką społeczną — chociaż głównie nimi, bo działania w Mediatece CLZ, w archiwum, stanowią większość moich zadań — bo jest to też praca przy organizacji różnych wydarzeń, koncertów, spektakli czy festiwali. To bardzo ciekawe doświadczenie z punktu widzenia zarządzania, ale też właśnie poznawanie ludzi. Chyba wszystkie moje odpowiedzi na podobne pytania kręciłyby się wokół poznawania ludzi, spotykania się z nimi. Bo to najwięcej mnie uczy i najwięcej mi daje. Jednak na pierwszym miejscu zdecydowanie stawiam świadków historii, słuchanie ich relacji i zbieranie ich doświadczeń.
Fot. Adam Stępień