Przejdź do treści
archiwiści społeczni o sobie

Maria Weronika Kmoch

Organizacja: Jednorożeckie Archiwum Społeczne

Historyczka, regionalistka, działaczka społeczna. Zajmuje się badaniem historii i dziedzictwa rodzinnej gminy Jednorożec, powiatu przasnyskiego i Kurpiowszczyzny. Członkini wielu stowarzyszeń regionalnych i towarzystw naukowych, autorka dwóch książek oraz kilkuset artykułów naukowych i popularnonaukowych. Pracuje w I Społecznym Liceum Ogólnokształcącym „Bednarska” w Warszawie

Anna Maryjewska (Centrum Archiwistyki Społecznej): Jak przeniosłaś się z Kurpi do wielkiego świata?

Maria Weronika Kmoch: To nie był taki prosty skok Jednorożec – Warszawa. Najpierw poszłam na studia do Olsztyna, ale po roku się przeniosłam. Dostawałam wtedy stypendium i postawiono mi pewnego rodzaju ultimatum: jeżeli chcę dalej dostawać takie wsparcie, to większe szanse rozwoju mam w Warszawie. Zgodziłam się na ten krok. Wtedy byłam zła, między innymi z tego powodu, że nikogo tam nie znałam, ale teraz, po latach, myślę, że była to dobra decyzja. Dzięki stypendium mogłam się w stolicy utrzymać sama, bez pomocy rodziców, i rzeczywiście bardziej się rozwinęłam.


Czy studiowanie w Warszawie różniło się aż tak bardzo od tego w Olsztynie?

W Olsztynie wszystkie osoby z rocznika się znały. Mieliśmy dwie grupy zajęciowe, dużo studentów było na specjalizacji nauczycielskiej, którą wybrałam. A gdy przyszłam do Warszawy, to już nigdy nie było tak, że poznałam wszystkich ludzi z roku, bo oni się mieszali, było ich dużo więcej. W dodatku gdy do nich dołączyłam, już się ze sobą przyjaźnili. Bałam się tego wejścia, ale dość szybko się odnalazłam, między innymi dzięki dołączeniu do koła naukowego oraz redakcji studenckiego czasopisma naukowego.


Czy już wtedy interesowała Cię historia Twojego regionu?

Na początku byłam nastawiona tylko na studiowanie epok, głównie późnego średniowiecza, bo tym się zajmowałam też w liceum, ale bardziej XVI wieku, na którym skupiłam się w Olsztynie. Nie było w tym miejsca na regionalia. Te pojawiły się na drugim roku studiów wiosną. Uległam wypadkowi. Po kilku tygodniach spędzonych w szpitalu siedziałam w domu w Jednorożcu i zastanawiałam się, co ja zrobię, skoro jestem unieruchomiona, chora. Myśl o tym, że być może będę musiała wziąć dziekankę, załamywała mnie, bo u mnie zawsze wszystko musiało być perfekcyjnie w terminie, a tu bach – życie mi się rozwaliło! I wtedy właśnie natrafiłam na książki regionalne.

Przyniosły Ci ulgę?

Tak mnie zaciekawiły, że uznałam, że i ja chcę szperać, jak ci ludzie, którzy wyszukali jakiś akt ślubu w swoich domowych zbiorach, albo jak kolega, który zainicjował wydanie tych książek. Znalazł coś w archiwum i wrzucił do zbioru, bo to były dwa tomy źródeł, niewielkie książeczki, ale było w nich naprawdę sporo ciekawostek, głównie z archiwów, w tym państwowych. Były tam rzeczy wyciągnięte od kogoś z domu, na przykład kartki z okresu PRL czy zdjęcia przedwojennej szkoły, które ktoś miał. Uznałam, że skoro inni mogli coś takiego znaleźć, to ja też będę szukać!

Od czego zaczęłaś swoje działania?

Na początku nie myślałam o archiwistyce społecznej jako o szukaniu materiałów u ludzi, bo byłam cały czas „na zewnątrz”, czyli w Warszawie. Nawet kiedy przyjeżdżałam do domu, to przyjeżdżałam do rodziny, a nie żeby spotykać się z innymi ludźmi i gadać. Nagle miałam zacząć chodzić po domach i mówić, że chce jakieś zdjęcia? Czułam, że mało kto mnie tam zna, przecież wyjechałam na studia, a do liceum też nie chodziłam do Jednorożca. I już w jakiś sposób byłam gdzieś indziej, może nie tyle bardzo z zewnątrz, ale nie cały czas na miejscu. W dodatku taka młoda, co ona tutaj? – tak sobie to tłumaczyłam.
Chciałam więc najpierw szukać w dostępnych źródłach. Jeśli wiedziałam, że online są dostępne zeskanowane gazety, to szukałam wycinków prasowych o Jednorożcu, Olszewce, Parciakach czy jakiejkolwiek innej wsi z mojego regionu. Jak wiedziałam, że są jakieś źródła typu wypisy szesnastowieczne o mojej małej ojczyźnie albo ilustracje w książkach, to do nich zaglądałam. Myśl, żeby poszukać po ludziach, przyszła chyba w sumie szybko, ale nie z mojej inicjatywy. To ludzie sami zaczęli się odzywać, reagując na posty. Publikowałam to, co znalazłam, czyli skany z tych książek, które zostały już wydane. Bo uznałam, że może nie wszyscy mają dostęp do tych publikacji. Na przykład ktoś gdzieś na emigracji pochodzi z Lipy, miejscowości rodzinnej mojej mamy, albo z Jednorożca. Oczywiście podawałam informację o źródle. Stwierdziłam też, że jak sama coś nowego znajdę, to też to opublikuję.

Na swoim blogu?

Tak, założyłam go już wcześniej, w 2012 roku. Pisałam tam o regionalnych wydarzeniach typu rekonstrukcje wydarzeń z pierwszej wojny światowej, w których uczestniczyłam. Ale od wiosny 2013 roku treści regionalne pojawiały się na blogu coraz częściej i nie wiem, kiedy był ten pierwszy moment, gdy ktoś się odezwał, ale pamiętam dokładnie, jaka to była sytuacja. Napisała do mnie prawnuczka człowieka, który był leśnikiem w Budziskach, czyli w sąsiedniej miejscowości. Wysłała mi jakieś zdjęcia i akt ślubu. Próbowała dociec, czy fotografie zostały zrobione właśnie tam i kiedy – gdy on tam pracował? Miała jakieś poszlaki, ale nie była pewna na sto procent. Tyle lat minęło, a ja do tej pory mam kontakt z tą kobietą, to jest niesamowite!

Czyli Twoja wiedza się jej przydała?

Coś udało nam się wtedy rzeczywiście ustalić. Ale to był zaczątek wyciągania rzeczy od ludzi z domów, z ich zbiorów. Zaczęło się od człowieka, który się do mnie odezwał, bo zareagował na to, co publikowałam, pokazywałam na blogu. Po latach przerodziło się to w regularne działanie jako archiwistka społeczna w Jednorożeckim Archiwum Społecznym, które założyłam i prowadzę przy Stowarzyszeniu „Przyjaciele Ziemi Jednorożeckiej” . Ale blog nadal jest moją główną platformą do dzielenia się znaleziskami i opracowaniami.


To ten sam blog, którego teraz prowadzisz, czyli „Kurpianka w wielkim świecie”?

To jest ten sam blog, tylko że miał wtedy inną nazwę. Powstał jako platforma do opisania, co mi dały stypendia, w ramach konkursu organizowanego przez portal Mojestypendium.pl. Po wypadku zaczęłam publikować na nim treści regionalne, założyłam też fanpage, na który wrzucałam wycinki i skany. Na blogu publikowałam dłuższe teksty, opisujące na przykład historię jakiejś miejscowości. Słowa z bloga wyświetlały się w wyszukiwarce. Na Facebooka trudniej było trafić, ale to się powoli rozkręcało, aż po kilku latach zmieniłam nazwę bloga na taką, która jest teraz: „Kurpianka w wielkim świecie”.

Czy bloga czytają też twoi uczniowie?

Na pewno czytają posty, które sama im podlinkuję. Na przykład o olimpiadzie historycznej, bo opisałam kiedyś, jak brałam w niej udział. Podpowiedziałam, jak pisać pracę, żeby przejść dalej. Ludzie z tego korzystają. Sporo osób ze szkoły obserwuje mnie na Instagramie. Niektóre osoby lubią też mojego fanpage’a, więc na pewno są świadomi, że prowadzę bloga. Większość w szkole wie, że są tam treści regionalne. Mówię o tym na początku zajęć – że jestem z Jednorożca, że na naszych zajęciach będzie się pojawiała historia regionalna.

A jak wprowadzasz historię regionalną do nauczania historii? Jesteś królową projektów?

Kocham projekty, to jest mój konik! Mogłabym cały czas działać projektowo. Uwielbiam konkretne zadania, uwielbiam, jak jest jakiś konkretny efekt. Lubię, jak to nie zamyka się tylko w szkolnej przestrzeni, ale możemy gdzieś wyjść z tym efektem. Lubię też działanie w grupie, bo można się podzielić zadaniami, a kształtowanie i rozwijanie umiejętności jest dla mnie bardzo ważne – i dla mnie samej, i gdy nauczam innych.

Korzystasz z nowych technologii?

Lubię działać na nowych technologiach, ale bez przesady. VR-y, wirtualna rzeczywistość czy coś – to nie dla mnie. Chociaż wiem, że ludzie lubią takie rzeczy. Ale na przykład zebranie tego, o czym mówimy, w formie jakiejś notatki, którą opublikujemy w intrenecie, albo po prostu zebranie wszystkiego w dokumencie googlowskim – jak najbardziej. Moim ulubionym narzędziem do historii lokalnych jest aplikacja ToTuBy. Jestem jej niepisaną ambasadorką. Bardzo mnie wciągnęła. W 2020 roku w moim regionie wyszukiwałam historie i opisywałam je z grupą zuchów i harcerzy i z grupą sportową, międzypokoleniową.

Czy korzystasz z tej aplikacji, prowadząc lekcje w szkole?

Oczywiście. Lubię wykorzystywać moje zainteresowania w pracy. Zadaniem uczniów i uczennic było odkrycie jakiejś ciekawej historii w okolicy, pojechanie na miejsce, zrobienie zdjęcia, dowiedzenie się, co tam się wydarzyło. Już trzy roczniki poznały w taki sposób historie lokalne. Ostatnio jedna grupa mocno się w to wkręciła, były ogromne emocje. „Odkryli” psychiatryczny szpital międzywojenny. Okazało się, że jest też cmentarz żydowski dla osób, które leczyły się w tym szpitalu. Od razu sobie zaplanowali, którego dnia tam pojadą i nakręcą film. Gdy byli na miejscu, wysłali zdjęcie z pozdrowieniami. Potem pisali w ankietach po zajęciach, jak bardzo ich wciągnęła ta historia. To było niesamowite! A rzuciłam tylko hasło: znajdźcie historię w swojej okolicy – przy czym dobrze ich do tego przygotowałam. Powiedziałam, jak szukać. Uczniowie i uczennice nie muszą odkrywać żadnych patetycznych historii – to może być trzepak na osiedlu, najprostsze rzeczy. Te najbliższe. Żeby puścić w świat te opowieści, wprowadzają je do aplikacji.

I ty też puszczasz w świat opowieści z twojej małej ojczyzny? Czy teraz już też z Warszawy?

Zaczęłam dodawać na mapie punkty z mojej małej ojczyzny, ale w pewnym momencie pojawił się pomysł, żeby połączyć to z gminną ewidencją zabytków. Przestałam więc dodawać punkty prywatnie. Dodamy je później przez gminę. Za to dodanych przeze mnie punktów z mojej małej warszawskiej ojczyzny, o ile tak to mogę nazwać, czyli z Mokotowa, jest zatrzęsienie. Na Mokotowie dodałam tyle, że ludzie z Fundacji na rzecz Wielkich Historii, która zrobiła tę aplikację, śmieją się, że ja mogłabym spokojnie kilkanaście tras rozpisać i być przewodniczką po tych punktach, bo tego jest tam tak dużo, że na każdej ulicy coś by się znalazło, albo nawet kilka rzeczy na jednej ulicy.

Jakie jest Twoje najciekawsze odkrycie na Mokotowie?

Okazało się, że mieszkam na terenie dawnej podwarszawskiej wsi. Nazywała się Szopy Niemieckie. Były tam też Szopy Polskie i Szopy Francuskie. Nigdy się nie zastanawiałam nad tym. Nie wiedziałam, że miejsce, przez które przechodzę i idę do Galerii Mokotów, a teraz do Biedronki, jest pozostałością po takim osiedlu. Jest dużo takich lokalnych historii. Ale chcę też popracować nad tym, żeby w aplikacji było więcej tych jednorojskich i z okolicy. Zrobię to na pewno.

Ostatnio oprowadzałaś warszawiaków śladami Marii Ludwiki z Krasińskich Czartoryskiej. Czy to Twoja pierwsza „totubowa” trasa?

Spacer śladami Marii Ludwiki nie był związany z ToTuBami, ale spokojnie można dodać te punkty, przy których się zatrzymaliśmy, żeby opowiedzieć ich historię. Spacerowaliśmy po terenach dawnej jurydyki Krasińskich, ulicą Ordynacką, po Okólniku, Krakowskim Przedmieściu i Kredytową.

Mieszkałam na Okólniku i przyznam, że to niezwykłe miejsce.


No proszę. Wiesz, że tam był cyrk? Tam, gdzie teraz jest Uniwersytet Muzyczny. W czasie pierwszej wojny światowej zrobiono tam jadłodajnię dla potrzebujących, a sfinansowała ją właśnie Maria Ludwika. Obok były jej kamienice. Tam bywała i działała. Spacer jej śladami był połączeniem dwóch projektów, między innymi projektu szkolnego w oparciu o moje ulubione narzędzie, czyli Wikipedię.

Którą współtworzysz?

Tak, i zachęcam do tego wszystkie osoby, które chodzą do mnie na zajęcia albo mogą zapisać się na taki projekt w naszej szkole. Pisaliśmy o bohaterkach, każda osoba wybrała sobie kogoś. Dałam podpowiedzi, gdzie szukać źródeł. Ściągam wikiopiekunów, którzy sprawdzają poprawność haseł, pomagają technicznie. W tym roku działałam szerzej niż dotąd i okazało się, że możemy połączyć wikipediowy projekt ze spacerem.


Dlaczego zainteresowałaś się akurat Marią Ludwiką?

Maria Ludwika mocno działała w moim regionie, szczególnie w powiatach: przasnyskim, ciechanowskim i makowskim, tu miała swoje majątki. Kiedyś napisałam o tym tekst. Przeczytała go żona prawnuka Marii Ludwiki i poleciła mnie profesorowi Bartoszowi Korzeniewskiemu z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Profesor zaprosił mnie do projektu „Ziemiaństwo wielkopolskie w służbie narodu w XIX i XX wieku” i poprosił, żebym napisała rozdział o Marii Ludwice do pracy zbiorowej o arystokracji. Miałam też wygłosić o niej wykład. Wpadłam na pomysł, że ciekawą formą opowiadania o niej może być właśnie spacer.

Wyszło super. Czyli jesteś teraz specjalistką od Marii Ludwiki.

Bez przesady, wszystkiego o niej nie przeczytałam, ale czuję się z nią mocno związana. Bardzo mnie zainteresowała, mimo że nie zajmuję się tematem ziemiaństwa i arystokracji. Chociaż może taki podział na wieś, którą się zajmuję, i ziemiaństwo, jest niepotrzebny, bo przecież to wszystko jest połączone. Nie ma tak, że istnieją oddzielnie historia ziemiaństwa i historia chłopstwa. Do tej pory jednak nigdy bohaterką czy bohaterem mojego tekstu nie była osoba z tej warstwy społecznej. Głównie byli to Kurpie czy mieszkańcy miast takich jak Chorzele czy Przasnysz, ale raczej nie ziemiaństwo.

Jednym słowem – rozwijasz się!

Chyba tak. Czuję się coraz pewniej. Czytam coraz więcej materiałów. W pewnym momencie zaczynam się czuć na siłach, żeby otworzyć sobie nową furtkę. A jak nie czuję się w stu procentach na siłach, wtedy proszę o pomoc kogoś, kto bardziej zna się na temacie.

A jak otworzyłaś furtkę do herstorii?

Była wiosna 2020 roku, akurat zaczęła się pandemia. Zobaczyłam na Facebooku, że Stowarzyszenie Wikimedia Polska opublikowało post o tym, że marzec jest miesiącem kobiet na Wikipedii, co piąty biogram jest biogramem kobiety, edytorami są głównie mężczyźni. To jest wielka luka, mamy na to statystyki, zobaczcie, zróbmy coś z tym – zachęcano. Uznałam więc, że w ramach moich zajęć, czyli historii i społeczeństwa, będziemy pisali hasła o kobietach.
Porwałam się z motyką na słońce, nic jeszcze nie ogarniałam. Swoje konto na Wikipedii założyłam kilka lat wcześniej i poprawiałam hasła regionalne: coś o Jednorożcu, coś o miejscowościach z gminy. Później konto umarło, zapomniałam hasła. Stwierdziłam jednak, że po prostu to zrobię. Napisałam do ludzi z Wikimedia Polska, pytając, czy mogliby pomóc mi nauczyć mnie i osoby uczniowskie edytowania.
Nie chciałam, żeby to było tak, że siedzimy cały czas przy komputerach. Zależało mi na tym, abyśmy się spotykali raz na dwa, trzy tygodnie i sobie opowiadali, która grupa już zrobiła research i ma informacje, a która jeszcze się zastanawia, jaką bohaterkę wybrać, i abyśmy pracowali w swoim tempie. Hasła pisaliśmy w 2020 i 2021 roku na zajęciach historii i społeczeństwa.

Nie skończyło się na pewno na samych hasłach. Nie byłabyś sobą, gdybyś nie rozwinęła tego w fascynującą przygodę dla wszystkich piszących.

W tym roku jesienią działanie odbywało się w ramach PROtygodnia, dla osób chętnych z klas trzecich. Nie chciałam, żeby zamykało się tylko w formie: piszemy hasła i koniec. Musiało iść za tym coś więcej. Dlatego zaprosiłam specjalistki, żeby współtworzyły ze mną projekt. Zaprosiłam Agnieszkę Jankowiak-Maik, Babkę od histy z Poznania, która opowiedziała nam online, dlaczego herstoria jest ważna. Potem połączyła się z nami przez internet Martyna Kaczmarek, aktywistka, feministka szeroko działająca na Instagramie. Mówiła o tym, dlaczego potrzebujemy feminizmu i że to nie jest tylko kwestia dziewczyn. Polonistka z naszego liceum Aneta Korycińska, czyli Baba od polskiego, opowiedziała nam o języku, czyli jak pisać, żeby nikogo nie wykluczać. To było bardzo przydatne w pisaniu haseł, bo nie powinno się pisać na przykład, że bohaterka była żoną tego i tego, skoro hasło jest o niej. Chodzi o to, żeby nie pokazywać jej przez pryzmat innej osoby. Jeśli już, to niech będzie w tym haśle podmiotowa, ale nie przedmiotowa. Dowiedzieliśmy się też, jak nie pisać wykluczająco o innych grupach. Przyszła do nas też Klara Sielicka-Baryłka ze Stowarzyszenia Wikimedia Polska, która pokazała nam, jak edytować hasła.

Kogo opisałaś w Wikipedii? Czy były jakieś zaskakujące wybory uczniów, jeśli chodzi o kobiety, których biogramy powstały?


W pierwszym roku pomagałam ludziom, przeglądałam ich hasła, ale sama niczego nowego nie pisałam. Rozbudowałam hasło Justyny Budzińskiej-Tylickiej, wokół której robiłam projekt w 2019 roku. To jest po prostu fascynująca postać. Sam wybór bohaterek mnie nie zaskoczył, raczej determinacja ludzi. Na przykład dwie osoby wybrały Charlize Theron i to, co teraz jest na Wikipedii, jest aż w trzech czwartych efektem ich pracy. Jej hasło jest teraz bardzo rozbudowane. To jest w ogóle ciekawa historia, bo ta dwójka osób bardzo chciała napisać o światowej sławy polskiej projektantce mody, której imienia i nazwiska teraz nie pamiętam, ale nie mogli się z nią skontaktować. Pisali do niej, menedżer się odezwał, ona sama się odezwała, ale w końcu nie znalazła czasu. Później ludzie z jej ekipy obiecali, że upublicznią informacje na stronie, by można było wykorzystać je do biogramu, ale nie zrobili tego – a bez tego nie da się podlinkować przypisu. Wspomniani uczeń i uczennica próbowali jednak dalej, ale po dwóch miesiącach nie mogli już czekać. Wszyscy inni kończyli hasła, a oni w sumie stali w miejscu, wybrali więc coś innego. Ale jak już wybrali, to z grubej rury: Charlize Theron, i zrobili monstrualną pracę.
Fajne było to, że ludzie wybierali bohaterki, kierując się swoimi zainteresowaniami. Ktoś słucha rapu, więc napisał o raperce. Ktoś napisał o swojej praprababci, babci lub cioci. Były czasami takie hasła, które w jakiś sposób odzwierciedlały, jakie wartości komuś przyświecają. Jeżeli ktoś czuł się sojusznikiem czy sojuszniczką osób ze środowiska LGBT, to pisał biogram takiej osoby. Zdarzało się też, że były postacie fikcyjne: Tola z „Bolka i Lolka”, Magda z „Wojny polsko-ruskiej…”. Dlaczego nie?

Chłopcy też chętnie brali w tym udział?

Tak, też się w to wkręcali, bo znajdowali jakąś swoją niszę, sami wybierali. Jeden chłopak ściga się na gokartach i wybrał sobie jakąś bohaterkę z podobnej dziedziny sportu. Pewna grupa wybrała sobie sport elektroniczny, bo tym się ci chłopcy zajmują, to ich ciekawi. Rozbudowali hasło, które już istniało, ale zawierało błędy. W drugiej edycji już każdy pracował indywidualnie, pod swoim nickiem.

Powstało bardzo dużo haseł.


Ja też coś napisałam, zanim oni skończyli, bo to trwało kilka miesięcy. Też się wkręciłam. Wróciły moje tematy regionalne, Kurpie, a z nimi Zofia Chętnikowa (Nowogród), Kazimiera Kłoczowska (Bogdany Wielkie, powiat przasnyski), Lucyna Kotarbińska (Przasnysz), Aurelia Duczymińska (powiat przasnyski), Wanda Modzelewska (Kurpie Białe), ale jest też kilka Ślązaczek, a nawet Rani Durgavatti z Indii – akurat z tego kraju, bo kiedyś bardzo interesowało mnie kino Bollywood. Mam już ponad 100 haseł nowych i kilkanaście rozbudowanych.

Czy ktoś z opisanych współczesnych postaci skontaktowała się z Tobą, gdy zobaczyła siebie w Wikipedii?

Jest taka superciekawa osoba – Danuta Boba, która w tym roku skończyła 100 lat. Jest jedyną kobietą w Polsce, która sprzeciwiła się oficjalnej edukacji w szkołach PRL-owskich i sama prowadziła szkołę domową, ze swoim mężem, dla swoich pięciorga dzieci. Niesamowita postać! Odezwała się do mnie jej córka. Jesteśmy w kontakcie. Córka pani Boby jest zadowolona, że mama ma hasło, bo do tej pory miał je tylko tata, a mama robiła przecież to samo, albo nawet więcej.

Ale jak ty te wszystkie bohaterki wynajdujesz? Z książek?

Różnie, akurat do tego projektu wszystkie inspiracje wzięłam z książki „Kronika kobiet”. To jest taka publikacja z lat 90.

Pamiętam te serię.

To jest niesamowite, jaka kniga wtedy powstała! Robię też tak, że jak widzę jakiegoś posta na Facebooku, cokolwiek, coś takiego totalnie randomowego, to od razu sprawdzam, czy wymieniona w nim kobieta jest w Wikipedii. To jest już jak nałóg. Cokolwiek wyskoczy na Instagramie, widzę jakieś nazwisko – sprawdzam od razu, czy jest. Jak nie ma, to linkuję to na takiej długiej liście w dokumencie googlowskim, do którego mam dostęp w każdej chwili. Zaczęłam ją tworzyć kilka miesięcy temu i cały czas się wydłuża. Ostatnio przejrzałam wszystkie cztery tomy „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek” i wypisałam kobiety, które nie mają haseł. Jest ich ponad 100.

Czyli jeszcze dużo pracy przed Tobą!

Już wymyśliłam, jaki projekt zrobię z tego w marcu przyszłego roku – we współpracy z „Kosmosem dla dziewczynek”, Wikipedią i z wydawnictwem, które wydało serię „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”. Będzie też wikiprojekt kurpiowski! Pomysły buzują mi w głowie. Tego jest niesamowicie dużo. Wciąż wymyślam nowe rzeczy. Tak już mam.

Życzę Ci więc powodzenia we wszystkich Twoich aktywnościach – zarówno na polu archiwistyki społecznej, jak i edukacji. Świetnie miksujesz ze sobą te dziedziny i na pewno Twoi uczniowie wynoszą wiele z tak prowadzonych lekcji. Nie mówiąc już o użytkownikach internetu – my też możemy się teraz dowiedzieć czegoś więcej. Wielkie dzięki!

Fot. Adam Stępień

archiwiści społeczni o sobie