Ewa Szczepańska
Organizacja: Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie
współtwórczyni archiwum społecznego oraz specjalistka ds. integracji społecznej i wolontariatu Domu Pomocy Społecznej Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie, socjolożka, dyplomowana menedżerka kultury
[Wywiad przeprowadzony w maju 2021 roku]
Bycie archiwistką społeczną to nie tylko obcowanie ze starymi materiałami. To także walka o finanse mogące je uratować. Dokumenty traktowane z miłością potrafią się jednak odwdzięczyć!
Anna Maryjewska (Centrum Archiwistyki Społecznej): Archiwistyka społeczna to Pani hobby czy praca?
Ewa Szczepańska: To praca, którą wykonywałam – bo w tej chwili zajmuję się już czymś innym – na polecenie mojego zleceniodawcy, czyli Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie. Zaczęła się od konieczności uporządkowania dokumentacji należącej do Towarzystwa. Miałam doświadczenie w zajmowaniu się takimi sprawami, więc podjęłam się tego zadania. Szybko zorientowałam się, że wśród współczesnej dokumentacji znajdują się niezwykłe, kolorowe, odręcznie sporządzane dokumenty, często pisane jeszcze cyrylicą. W pierwszym momencie nie rozumiałam ich treści, chociaż uczyłam się kiedyś rosyjskiego. Poza tym to starorosyjski, i pismo odręczne, więc tym bardziej było mi trudno. Pracę rozpoczęłam od uporządkowania całości. Najpierw oddzieliłam ziarno od „plew”, czyli współczesną dokumentację od tej, która wydawała mi się archiwalna. I tak zaczęła się ta fascynująca przygoda! Poczułam, że wyruszyłam w podróż.
Jak sobie Pani poradziła, nie znając starorosyjskiego?
Wczytywałam się w poszczególne dokumenty. Pomagał mi w tym także kolega, który jest tłumaczem. Krok po kroku, realizując kolejne projekty – których inicjatorem była Fundacja Ośrodka KARTA a organizatorem Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych – doszliśmy do założenia archiwum społecznego. Nasze archiwum społeczne mieści się w jednej niewielkiej szafie. Wszystkie artefakty, po zabiegach konserwatorskich i digitalizacji, opisane i uporządkowane, wraz z opracowanym inwentarzem trafiły do specjalistycznych kartonowych opakowań, a ich cyfrowe wersje do internetu. Bezstratne kopie zdeponowaliśmy w Narodowym Archiwum Cyfrowym. Zatem nasze archiwalia zabezpieczone są na 120 procent. Gdy doszło do digitalizacji, okazało się, że materiału mamy niezwykle dużo, a informacje zawarte w zbiorze ułożyły się w końcu w całość. Wpadliśmy wtedy na pomysł, żeby wydać książkę „DOM. Historia Przytułku św. Franciszka Salezego”. To taka kropka nad i, uwieńczenie dzieła, tym bardziej, że pozycja w 2019 roku została nagrodzona Nagrodą Literacką m.st. Warszawy w kategorii „edycja warszawska”.
Zajęła się Pani koordynacją wydawniczą i fotoedycją. To ogrom pracy. Jak sobie Pani z tym poradziła?
To był kolejny projekt, który realizowałam na zlecenie Towarzystwa, i drugi z kolei konkurs ogłoszony przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w którym z sukcesem wzięliśmy udział. W jego realizacji wsparli nas profesjonaliści. Pozycja, dostępna również online, cieszy się zainteresowaniem czytelników. Podobnie jest z dokumentami udostępnionymi na stronie archiwum społecznego Towarzystwa. Z tych materiałów na bieżąco ktoś korzysta, ktoś do nas trafia, o coś pyta.
Kto na przykład?
Entuzjaści warszawskiej historii, badacze XIX-wiecznej filantropii, genealodzy, przewodnicy warszawscy, a nawet prawnicy. Wiedzą, jak szukać i trafiają do nas. Zwykle dzwonią z prośbą o przesłanie książki, albo o możliwość zobaczenia lub zbadania czegoś bezpośrednio. Teraz oczywiście czas pandemii spowodował, że nasza rzeczywistość wywróciła się do góry nogami, a bezpośrednie spotkania odłożyliśmy na później.
Dobrze, że udało się Pani wrzucić wszystko do internetu przed pandemią. Również wirtualne muzeum Przytułku okazało się strzałem w dziesiątkę.
Tak, to też była realizacja konkursowa. Ministerstwo Kultury ogłosiło taką możliwość w priorytecie „Kultura cyfrowa”. Głównie zależało nam na zdobyciu funduszy na konserwację i zabezpieczenie dokumentacji. To był priorytet i aby móc go zrealizować, musieliśmy umieścić w projekcie wiele dodatkowych elementów gwarantujących jego realizację. Tym sposobem mamy nie tylko pięknie zakonserwowane i scyfryzowane archiwalia, ale także nową stronę internetową, a na niej: muzeum wirtualne, archiwum społeczne, folder edukacyjny, gazetę jubileuszową, film i teaser reklamowy, aplikację na smartfon opowiadającą o historii Przytułku, 10 posterów wystawowych, tłumaczenia z języka rosyjskiego dokumentów archiwalnych, wpis w Wikipedii i Europeanie oraz kilka zrealizowanych wystaw i prelekcji. Uff.
Czy archiwum społeczne przydaje się do czegoś Przytułkowi?
To archiwum jest potrzebne i cały czas żyje. Na różnych etapach powstawania archiwum z jego zasobu online korzystały różne podmioty, od osób indywidualnych po instytucje, od młodzieży po seniorów. Oczywiście wewnętrznie członkowie Towarzystwa. Dokumentację przeglądali też m.in. konserwatorzy remontujący budynek główny Przytułku, architekci projektujący rozbudowę oficyny. Z archiwum korzystam również i ja, np. inspirując się w pracach związanych z promocją Towarzystwa. Ostatnio archiwalne dokumenty wykorzystałam w informacji dotyczącej udziału Towarzystwa w 7. edycji Nagrody Architektonicznej Prezydenta m.st. Warszawy. Do konkursu została zgłoszona nasza najnowsza realizacja, polegająca na modernizacji, przebudowie i nadbudowie oficyny Przytułku. Projekt znalazł się w gronie nominowanych w kategorii „Nowe życie budynków”. Tak się składa, że rozstrzygnięcie konkursu odbędzie się w 111 lat po oddaniu do użytku ostatniego z elementów zabudowań gospodarczych, stanowiących podstawę nowej oficyny. Dokumenty archiwalne wskazują na ten fakt i pokazują, jak wyglądały plany budowy tychże zabudowań. Atrakcyjna ciekawostka, detal i fajny pretekst do opisania współczesnego wydarzenia.
Czy wszystkie dokumenty w archiwum są już zabezpieczone?
Nie. Osoby, które dawniej prowadziły działalność związaną z zarządem, umieszczały dokumenty historyczne (głównie plany techniczne) pośród współczesnej dokumentacji dotyczącej remontów budynku głównego. To spora liczba teczek. Niestety nie wszędzie dotarłam i nie udało mi się wszystkich dokumentów wydobyć na światło dzienne. Dopiero po jakimś czasie, jak już projekty zostały zakończone, okazało się, że jeszcze gdzieś tam coś się „zakolorowiło”. To bardzo ciekawie wygląda, taki charakterystyczny widok: wśród dokumentów, które są w miarę równo ułożone, spakowane w teczki powiązane sznurkiem, wystaje pożółkły strzępek. Format dokumentu archiwalnego jest zwykle większy niż A4 i dlatego jego wystający brzeg łatwo ulega zniszczeniu. W przypadku wspomnianego artefaktu niespiesznie podchodziliśmy do kolejnej konserwacji, ponieważ zdarza się tak, że dokument ten prezentuję dla porównania, pokazując plany już po zabiegach konserwatorskich. To na widzach robi wrażenie.
Jakie to uczucie odkryć coś takiego?
Niesamowite! Za pierwszym razem w ogóle nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Wiedziałam o tym, że istnieją archiwalia w postaci ksiąg różnego rodzaju, np. księgi ewidencyjne i rejestr osób przyjętych czy księga protokołów z walnych zgromadzeń Towarzystwa, która jest prowadzona od początku jego istnienia. Protokoły w niej zawarte obejmują okres od 1903 do 2010 roku, czyli ponad 100 lat. Pierwsze wpisy wykonywano w języku rosyjskim, kolejne w rosyjskim i polskim, a po 1915 roku już tylko po polsku. W 2010 roku, kiedy kartki się po prostu skończyły, trzeba było wziąć nowy brulion. Do dziś te protokoły spisywane są odręcznie.
Czy opracowując te archiwa, robiła to Pani z myślą o przeszłości, żeby zachować to wszystko, nad czym kiedyś inni się tak trudzili? Z myślą o nas współczesnych, żebyśmy mogli to poznać? Czy raczej z myślą o przyszłości, żeby następne pokolenia mogły czerpać wiedzę o tym, co było?
Chyba o „kiedyś” nie myślałam, choć jest to na pewno bardzo ważne dla Towarzystwa. Wiem, że z rzetelności w sprawach drobnych bierze początek właściwa miara życia. To przekłada się bezpośrednio na sposób, w jaki pracuję. W przypadku działań projektowych na początku ważna była idea zachowania dokumentów w dobrej kondycji, potem przyszła ciekawość i mocna chęć wydobycia na światło, utrwalenia i nagłośnienia działań i historii osób, które w filantropijne dzieło Przytułku były zaangażowane. Czułam, że jesteśmy to winni tym Osobom. Zatem wydarzyło się coś więcej, niż konserwacja i digitalizacja. Została utrwalona tożsamość Towarzystwa, z czułością opowiedziana historia niezwykłego wydarzenia, które zapoczątkowali zwykli ludzie, czyniąc coś dobrego dla swoich gorzej usytuowanych sióstr i braci. Jestem przekonana, że staranność, z jaką została opowiedziana ta historia, i pozytywne emocje, które temu towarzyszyły, już procentują i będą procentować w przyszłości. Dokumenty odwzajemniają zainteresowanie i uwagę im poświęconą. Raptem otworzyły się przed Towarzystwem nowe możliwości i zaistniały nieoczekiwane okoliczności. Do grona naszych znajomych dołączyli nowi, interesujący i wartościowi ludzie.
Podróż, o której Pani wcześniej wspomniała, to taka podróż w czasie.
Wszystkie elementy zbioru układają się w jedną opowieść, tym bardziej fascynującą, że dotyczy ona cały czas istniejącego i funkcjonującego od ponad 120 lat obiektu. W jego przestrzeni od ponad wieku mało co się zmieniło. Przetrwał dwie wojny, powstanie, niesprzyjający czas uwłaszczania i nadal pełni funkcję, do której został powołany. Przekraczając jego progi, korzystając ze starych dębowych schodów, patrząc na zabytkową posadzkę firmy Dziewulski & Lange z Opoczna, działającą do dziś windę spożywczą, obcując na co dzień z archiwaliami, mam wrażenie, że podróżuję w czasie. Mam świadomość ludzkich istnień, które przeminęły, wielu pokoleń ludzi spędzających tu swoje ostatnie lata lub dni. Wiem z dokumentów, że były to szczęśliwe chwile. Jak widać, wsiąkłam w tę pracę po uszy, dlatego nie powinno dziwić, że poświęcam jej sporo czasu. Przygotowując np. materiały do książki, często bywałam w czytelniach różnych archiwów. W jednym z nich natrafiłam na dokument, który uznano za zaginiony. To testament Jana Blocha, polskiego finansisty i przemysłowca, „króla kolei żelaznych”, ale też humanisty i filantropa, należącego do grona najbogatszych osób w Królestwie Polskim. Dla nas dokument ten jest niezwykle ważny, ponieważ dotyczy hojnego przekazu testamentowego na rzecz Towarzystwa, w postaci działki, na której posadowiony jest Przytułek. Piszę o tym wydarzeniu w artykule zamieszczonym w wydawnictwie „Mówią Wieki”.
Gratulacje! Pewnie jeszcze dużo innych odkryć przed Panią.
Myślę, że raczej nie. Po zakończeniu projektów związanych z budowaniem archiwum i utrwalaniem informacji o tożsamości Towarzystwa zaczęliśmy zajmować się czymś innym. Szukamy teraz możliwości, wyposażenia i utrzymania przytułkowej oficyny, przestrzeni, w której prowadzona będzie działalność dedykowana mieszkańcom Warszawy, a w szczególności lokalnej społeczności seniorów z Solca i Powiśla. Taka jest naturalna kolej rzeczy.
Czy mieszkańcy Przytułku interesują się jego historią?
Każdy mieszkaniec dostał książkę. Jest dosyć obszerna, liczy ponad 350 stron, ale jest w niej także dużo zdjęć i na pewno pensjonariusze je oglądają. Poza tym z tych dokumentów, które są najładniejsze, stworzyliśmy postery wystawowe i ustawiliśmy je w różnych miejscach Warszawy, m.in. w szkołach ponadpodstawowych, na uczelniach i w domach kultury. Miały one zresztą zainteresować także potencjalnych darczyńców, którzy pomogliby nam w naszej działalności filantropijnej. Pandemia to wszystko zawiesiła. Wszystko się urwało. Od półtora roku nasza brama jest zamknięta, pracownicy mają dwutygodniowe zmiany, a mieszkańcy zakaz wychodzenia na zewnątrz. Musieliśmy skupić się na ich bezpieczeństwie i działaniach ochronnych.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tematu konserwacji. Czy Pani sama konserwowała dokumenty?
Oczywiście, że nie! Ja jestem socjologiem, humanistą i nie mam nic wspólnego z technikaliami. Musiałam poszukać osób, które się tym zawodowo zajmują i znalazłam wsparcie w pracownikach Archiwów Państwowych, którzy zajęli się tym po godzinach.
Jest Pani również dyplomowaną menedżerką kultury. Jak widać, to się przydaje.
Przydaje się na pewno taka wyobraźnia, która nie jest związana bezpośrednio z pracami socjalnymi, tylko z szerszym działaniem. Wykorzystuję doświadczenie zdobyte w innych rejonach życia zawodowego, głównie w dziedzinie kultury. Z kontaktów z zewnętrznym światem wynikła możliwość działań integracyjnych związanych z naszymi pensjonariuszami. Poszukując filantropów na zewnątrz, czy placówek, które mogłyby wesprzeć działania Towarzystwa, napotkałam bardzo fajne osoby, które mogłyby jako wolontariusze wiele wnieść do życia mieszkańców Przytułku. I chyba dlatego ponad dwa lata temu powierzono mi stanowisko specjalisty do spraw integracji i wolontariatu.
Ta integracja dotyczy seniorów?
Wokół nas na Powiślu mieszka bardzo wielu seniorów, którzy mimo swojego wieku są niezwykle aktywni. Natomiast osoby, które mieszkają u nas, niestety tej aktywności są już pozbawione. Z różnych powodów – związanych albo z fizycznością, albo z demencją, albo po prostu z rezygnacją lub nawet z brakiem świadomości, że mogą jeszcze być w jakikolwiek sposób aktywne. Kontakt jednych z drugimi powoduje, że nasi mieszkańcy zaczynają chcieć czegoś więcej, zaczynają doświadczać czegoś więcej. Okres pandemii nie sprzyja spotkaniom, tym niemniej staramy się utrzymywać kontakty ze światem za pośrednictwem elektroniki. W oficynie mamy urządzony pokój multimedialny, w którym nasi podopieczni mogą oglądać ciekawe programy, uczestniczyć w webinarach, koncertach czy spotykać się online. Współpracowaliśmy np. ze studentkami z Wydziału Żywienia Uniwersytetu Medycznego, które specjalnie dla nas przygotowały cykl spotkań dotyczących zdrowego żywienia. Bardzo ciekawe prezentacje zrobiły dla nas również panie pracujące w Łazienkach Królewskich – po sąsiedzku. Przed pandemią organizowaliśmy integracyjne pikniki na przywitanie i pożegnanie lata. Odbywały się one w ogrodzie przytułkowym.
Tam, gdzie sadziła dziś Pani kwiaty?
Sadziłam to trochę za dużo powiedziane. Kiedyś udało się nam wejść w posiadanie niezwykłej konstrukcji hydroponicznej. To rzeźba użytkowa, wykonana z metalu, złożona z 240 metalowych kubeczków, w których sadzi się rośliny – zioła lub kwiaty. Na razie przygotowaliśmy konstrukcję pod nowe nasadzenia. Ale rzeczywiście ostatnio pracowaliśmy nad zielenią przed oficyną. Musi być elegancko, dostaliśmy przecież nominację, więc jest szansa, że ponownie będzie jakiś sukces. Była już nagroda za książkę, była też za ogród – dwa lata temu zostaliśmy wyróżnieni (wespół z kompleksem ogrodowym Zamku Królewskiego!) w 36. Konkursie „Warszawa w kwiatach i zieleni”.
Jak Pani się to wszystko udaje, nawet z ogrodem!
Oczywiście nie robię tego sama. Choć są też rzeczy, których jestem autorem lub pomysłodawcą. Dużą swobodę miałam podczas pracy nad książką. Skompletowałam skład osobowy realizatorów i koordynowałam całość prac. Moim pomysłem było np. umieszczenie na wewnętrznej stronie obwoluty tego, co nie zmieściło się w środku – nie mogliśmy sobie bowiem pozwolić finansowo na rozkładaną wkładkę. Pokazaliśmy w ten sposób chociaż jeden rozkładany plan. Okładka książki jest wzorowana na okładkach XIX-wiecznych brulionów, a naklejka, na której jest tytuł, skopiowana jest z naszej archiwalnej księgi walnych zgromadzeń.
Czy ma Pani swoją ulubioną jednostkę archiwalną w zbiorze?
Tak, mam, nawet jedna z nich jest na tapecie w moim komputerze. To są rysunki odręczne propozycji dwóch architektów, jak może wyglądać nasz Przytułek. Te projekty pokazywali Edward Cichocki i Władysław Marconi, w owym czasie najbardziej rozchwytywani w Warszawie projektanci. Cichocki przedstawił rysuneczki ręcznie wykonane ołówkiem na zwykłym papierze w kratkę, oczywiście wykończone akwarelką. Można je obejrzeć na naszej stronie i na Wikipedii, w opisie naszego Przytułku. Są to moje ulubione dokumenty, dlatego że zostały wykonane ręką mistrza, niezwykle starannie. Wszystko z nich wynika. Pan Cichocki narysował nawet dziewczynkę klęczącą w kaplicy. Niesamowite jest to, że kiedyś plany techniczne robiono na kalkach albo na jedwabiu apreturowanym. I ten jedwab używano jako zwykły nośnik. Taki plan czy rysunek techniczny majster budowlany brał ze sobą na budowę, przyczepiał pinezkami gdzieś do jakiejś deski, żeby się zorientować, jak to powinno wyglądać. I te ślady pinezek są w tym jedwabiu, a sam dokument wielokrotnie przeglądany, składany i ponownie przypinany, wygląda jak chusteczka, w którą ktoś wydmuchał nos. To wszystko oczywiście udało się ładnie oczyścić, wyprasować i teraz ma swoją oprawę i honorowe miejsce. Mamy też taki dokument na jedwabiu apreturowanym, który ma 2,5 metra długości! To plan kanalizacji, ale jaki!!! Są także niezwykłe księgi ewidencyjne, w których oprócz podstawowych informacji dotyczących przyjmowanych osób, umieszczano komentarze na ich temat. Najczęściej komentowane były osoby niepokorne, sprawiające kłopoty. Opisywano także znane osobistości, które pod koniec życia trafiały do Przytułku. Wszystkie te ciekawostki umieściliśmy w książce. Zapraszamy do naszego archiwum, jak również do lektury tej publikacji.