Monika Sobczak-Waliś
Organizacja: Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu
Historyczka, badaczka, bibliotekarka, pomysłodawczyni i koordynatorka Społecznego Archiwum Kaliszan działającego w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Adama Asnyka w Kaliszu. Kierowniczka Działu Informacji Naukowej i Zbiorów Specjalnych MBP. Redaktorka naczelna „Rocznika Kaliskiego”. Autorka książek i artykułów z zakresu historii Kalisza, a także bibliologii. Videoblogerka oraz podcasterka.
[Wywiad przeprowadzony w czerwcu 2023 roku]
Marta Michalska (Centrum Archiwistyki Społecznej): Czy dobrze rozumiem, że przed naszym spotkaniem miała Pani wywiad historii mówionej?
Monika Sobczak-Waliś: Tak! Mój dzisiejszy gość – pan Jan – w pierwszej chwili był troszkę zdystansowany i niepewny co do wagi swojej opowieści, która miała trwać nie dłużej niż 40 minut; tymczasem powstało ponadgodzinne nagranie, a na zakończenie usłyszałam, że chciałby jeszcze opowiedzieć o swojej rodzinie, więc umówiliśmy się na ciąg dalszy.
Jutro z kolei mam nagranie z panią Anią, która jest studentką sekcji archiwistyczno‑genealogicznej Uniwersytetu Trzeciego Wieku „Calisia”, spotykającej się w naszej Bibliotece. Pomysł powołania sekcji zrodził się trochę pod wpływem Społecznego Archiwum Kaliszan. Udało się zebrać grupę zainteresowanych tematem pasjonatów, którzy raz w miesiącu spotykają się w Bibliotece, uczą się dbać o rodzinne archiwalia, budować drzewo genealogiczne, wyszukiwać materiały w internecie itp. Zależało mi, żeby to nie były tylko spotkania teoretyczne, ale byśmy na koniec semestru stworzyli coś wspólnie. Tak pojawił się pomysł nagrań pod roboczą nazwą „Historia dla moich wnuków”. Zadanie studentów i studentek UTW polegało na przygotowaniu krótkiej opowieści ze swojego życia – temat był dowolny. W pierwszej chwili grupa była nieco przerażona tym pomysłem, ale jak się okazało – zupełnie niepotrzebnie.
Dlaczego „przerażona” – czy dla studentów i studentek Uniwersytetu Trzeciego Wieku takie nagrania to nowa aktywność?
Myślę że tak, podobnie jak powstanie Społecznego Archiwum Kaliszan. Pamiętam, kiedy 7 lutego 2022 roku na naszym Facebooku pojawił się post informujący o powołaniu SAK,
chwilę później dostałam mnóstwo wiadomości typu: „Co to jest to archiwum społeczne?”, „Czym się będzie zajmowało?”, „Na ile ta działalność będzie zbieżna z tym, co robi archiwum państwowe?”, „Co będziemy gromadzić?”, „Czy takie miejsce jest w Kaliszu potrzebne?”.
I tak dalej… Była to na pewno nowa jakość w naszym mieście. Dlatego bardzo szybko ruszyliśmy z kampanią promocyjną. Trzeba podkreślić, że media, za co jestem ogromnie wdzięczna, pięknie nas wsparły i wspierają do dziś. Dzięki zaangażowaniu dziennikarzy trafiliśmy do serwisów ogólnopolskich, m.in Teleexpresu! Po emisji odezwało się sporo osób dawniej związanych z Kaliszem, a dziś rozrzuconych po miastach w całej Polsce, chętnych do podzielenia się rodzinnymi pamiątkami.
Nie dziwi mnie zdystansowane podejście pana Jana, bo również wiele razy słyszałam o takich reakcjach – „a co ja tam będę, ja nie mam nic do powiedzenia” – po czym te historie gdzieś się uruchamiają. Ciekawym wyzwaniem dla nas wszystkich jest przełamanie tej obawy. Jest coś takiego w spotkaniu z mikrofonem czy dyktafonem, co niektóre osoby blokuje.
Zawsze to wygląda w ten sam sposób – rozmowa zaczyna się od słów: „a co ja tam będę mówił, mówiła?”. Często towarzyszy moim gościom jakiś rodzaj lęku czy może bardziej stresu na myśl o spotkaniu z mikrofonem, kamerą. Dlatego pozostawiam rozmówcom wybór. Jeśli chcą, powstają nagrania wideo, a jeśli nie czują się na siłach – nagrania audio. Komfort rozmówcy jest dla mnie zawsze priorytetem. Z przyjemnością obserwuję, jak goście zapominają, że są nagrywani, i zaczynają toczyć swoją opowieść tak, jakby rozmawiali z kimś, kogo znają od lat. Wtedy pojawiają się prawdziwe emocje.
W jaki sposób Biblioteka zmieniła się, odkąd założyliście archiwum społeczne?
Trzeba pewnie byłoby spytać o to kaliszan, ale mam nadzieję, że poczuli, iż powstało miejsce, do którego można przyjść porozmawiać. Miejsce, które nie jest stworzone tylko po to, by gromadzone materiały zamykać w kartonach i odkładać na biblioteczne półki, ale by opowiadać historie ludzi.
Nie ukrywam, że bardzo miło jest słyszeć z ust mieszkańców Kalisza jak bardzo są wdzięczni, że jesteśmy. Czasami słyszę opinie: „młodych ludzi nie interesuje przeszłość”. Nie jest tak do końca. Ze swojego doświadczenia wiem, że każdy wcześniej czy później ma taki moment refleksji: „żałuję, że nie słuchałem, nie słuchałam swoich dziadków, rodziców – kiedy chcieli opowiadać”. Misja Społecznego Archiwum Kaliszan polega m.in. na tym, by ubiec ten moment.
Po 16 miesiącach istnienia SAK zbiory naszych regionaliów powiększyły się o ponad 300 listów, 500 dokumentów oraz ponad 4000 tysiące fotografii zarówno z XIX, jak i XX wieku. Do tego unikatowe nagrania ważnych w historii naszego miasta uroczystości. Z tego jestem bardzo dumna i wdzięczna tym wszystkim, którzy mi zaufali.
To piękna kolekcja!
Mogę odwdzięczyć się podobną refleksją o tym żałowaniu, bo ja niestety mam dyplom z historii i czasami czuję na sobie to spojrzenie: „przecież ty wiesz jak to zrobić i powinnaś się zająć historią naszej rodziny”. Ale chyba jednocześnie ważne jest powiedzenie, że starsze pokolenia też mogą mieć ten moment refleksji, być krok przed i samemu po prostu podzielić się swoimi historiami, tak jak robią to Wasi studenci UTW.
Czy czuje Pani, że osoby, które przychodzą do Waszego Archiwum albo o nie pytają już się uczą tej różnicy między archiwum społecznym a państwowym? Albo czy już zaczynają rozumieć, do czego właściwie te zbiory mogą im się przydać?
Wydaje się, że coraz mocniej dostrzegają te różnice. Tak się składa, że prowadzę archiwum społeczne w Bibliotece, a mąż jest archiwistą państwowym! Opowiadam to jako anegdotę, ale wiele osób naprawdę się martwiło, czy nie będziemy się kłócić i „podbierać” sobie darczyńców. (Tylko raz pokłóciliśmy się z tego powodu). W swojej pracy wychodzę z założenia, że miejsce, do którego trafiają dokumenty (archiwum, muzeum, biblioteka) nie jest aż tak ważne. Najważniejsze, żeby je przekazać. Myślę, że pracy starczy i dla archiwistów społecznych, i dla archiwistów państwowych.
W ramach SAK staramy się organizować jak najwięcej akcji, w których prezentujemy to, co już do nas trafiło. Jednym z pierwszych projektów była wystawa „Życie zapisane w dokumentach”. Chcieliśmy pokazać, ile i jak bardzo różnych dokumentów towarzyszy człowiekowi od chwili narodzin aż do śmierci. Były więc akty urodzenia, karty meldunkowe, świadectwa szkolne, świadectwa pracy, legitymacje, książeczki wojskowe, dokumenty tożsamości itp. Przekrój od XIX do XX wieku. Ekspozycja pozwoliła nam nieco odpowiedzieć na pytanie: „czym się zajmuje SAK?”.
Z czasem zaczęliśmy organizować również spotkania i opowiadać o bohaterach SAK, m.in. Stefanie Rydzewskim, Czesławie Słubickim czy rodzinie Zawartków, odkrywając często przed rodzinami nieznane fakty.
To myślenie o archiwum społecznym jako miejscu spotkania jest dla mnie bardzo ważne: mam na myśli spotkanie z drugą osobą albo spotkanie z drugą osobą poprzez pamiątki, bo często mamy już do czynienia tylko z rzeczami, zdjęciami, pocztówkami, które przypominają o osobach, których już nie ma.
I przy okazji tych darczyńców chciałam powiedzieć, choć pewnie dobrze Pani o tym wie, o tym jak wielkie wrażenie robi zobaczyć swoje nazwisko na wystawie. Mamy wrażenie, że jesteśmy takimi zwykłymi ludźmi, takimi bohaterami życia codziennego, którzy nie zapisują się na kartach podręczników. Zobaczyć nazwisko swojej rodziny na wystawie lub wydrukowane w broszurze – jest to rodzaj nobilitacji, która odkręca to, o czym mówiłyśmy na początku, to znaczy tym poczuciu, że „ja nie mam nic do powiedzenia”. Zawsze z przyjemnością oglądam takie wystawy i doceniam wysiłek, żeby każdą osobę uwzględnić i w ten sposób uhonorować dzielenie się swoją historią.
Pamiętam pierwsze spotkania w ramach SAK, gdy opowiadałam o Czesławie Słubickim, którego wnuczka Zofia siedziała w pierwszym rzędzie. Jej wzruszenie i taka autentyczna wdzięczność były największą nagrodą.
Bardzo nam zależy, by darczyńcy czuli się współtwórcami Społecznego Archiwum Kaliszan.
Nie chciałabym dokładać Pani więcej pracy, ale życzę, aby Wasze archiwum dalej się tak energicznie rozwijało. U nas właśnie rusza druga edycja Letniej Akademii Archiwistyki Społecznej i w tym roku jest ona kierowana do takich archiwów, które działają od niedawna i poszukują inspiracji do działania. Więc dobrze, że ta nasza rozmowa będzie w tym samym czasie!
Czy mogłybyśmy chwilę porozmawiać o projekcie „Śladami Fibigerów”? Czy to jest właśnie taki modelowy projekt, który pokazuje nam, w jaki sposób historia rodzinna przestaje być wyłącznie prywatna, ale pozwala nam poznać dzieje Kalisza? Czy to jest taki przykład, który dzisiaj inspiruje, żeby dzielić się swoją rodzinną historią?
Z pewnością tak możemy o tym projekcie myśleć. Historią rodziny Fibigerów zajęliśmy się w związku z Rokiem Rodziny Fibigerów. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy stworzyć coś dla młodych kaliszan – tak powstała gra „Śladami Fibigerów”, która w interesujący sposób pozwala poznać dzieje tej zasłużonej dla naszego miasta rodziny. Udało nam się w nowoczesnej formie – jaką jest gra na telefon – przedstawić treści historyczne. Co więcej, postanowiliśmy oddać głos przedstawicielkom rodziny – Elwirze i Judycie Fibiger.
Chcąc przyciągnąć młodych ludzi do archiwum społecznego, a przede wszystkim uwrażliwić ich na historie rodzinne, na przełomie września i października mamy zaplanowane w Bibliotece warsztaty, które zorganizujemy dzięki dofinansowaniu z programu „Patriotyzm jutra”. Chcemy przygotować młodzież do przeprowadzania wywiadów i to zarówno od strony reporterskiej, jak i technicznej. Efektem będą nagrania rozmów ze świadkami historii.
Myślę, że to się świetnie składa, bo na wiosnę zawsze ogłaszamy nasz program „Małe ojczyzny”, który jest dokładnie o tym, to znaczy, żeby przygotować odcinek podcastu na temat związany z historią lokalną. Może po Waszych warsztatach osoby będą zachęcone, żeby się do tego programu zgłosić. No i gratuluję grantu!
Trochę wybiegła Pani z moim kolejnym pytaniem o plany zagospodarowania Waszych zbiorów. Poza tymi programami, o których rozmawiałyśmy, jak dalej macie zamiar rozwijać swoje archiwum społeczne?
Największym marzeniem, które jest na ten moment nieco poza naszym zasięgiem – niestety – jest stworzenie, wzorem innych archiwów społecznych, własnej strony internetowej. Od początku powołania SAK zależało nam na tym, by dzielić się zgromadzonymi materiałami, stąd nacisk na digitalizację, a następnie umieszczanie ich w przestrzeni internetowej. Z pomocą przyszło nam Centrum Archiwistyki Społecznej, dzięki któremu jesteśmy częścią portalu zbioryspoleczne.pl.
Drugim naszym marzeniem jest, by powstawało jak najwięcej nagrań historii mówionej – człowiek jest kruchy, z wieloma arcyciekawymi osobami już nie zdążymy porozmawiać.
Nagrania stanowią cudowne źródło, trochę chyba jeszcze niedoceniane przez badaczy, bo ciągle w dużej mierze fokusujemy się na dokumentach. Jest w tych opowieściach oczywiście subiektywny punkt widzenia, ale jest również emocja, której w archiwaliach nie znajdziemy.
Zgadzam się, że jest to zupełnie unikalne źródło. Historia mówiona będzie tematem tegorocznego Kongresu Archiwów Społecznych – chcemy, żeby było to spotkanie praktyków, teoretyków i po prostu wszystkich osób zainteresowanych nagrywaniem relacji historii mówionej, i żebyśmy się wszyscy zainspirowali do pracy z tego typu źródłem.
Z dokumentami potrafimy pracować, bo robimy to od lat, natomiast z relacjami mówionymi mamy jako historycy – badacze – nieco kłopotów. Myślę, że to kwestia braku doświadczenia. Wierzę, że z czasem się tego nauczymy, a na razie my – archiwiści społeczni – musimy zadbać o to, by zgromadzić ten materiał.
Mogę tylko życzyć, żeby nie zabrakło pary do działania, bo faktycznie widzę ogrom pracy i zaangażowanie włożone w SAK. Myślę, że ta rozmowa będzie bardzo inspirująca dla osób, które na przykład jeszcze się wahają albo mają wątpliwości, czy zaangażować się we własne archiwum społeczne!
Mając doświadczenie w postaci 15 miesięcy działalności SAK, mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że jeśli ktoś się zastanawia, czy archiwum społeczne jest potrzebne w jego miejscowości, to naprawdę nie ma co zwlekać. Jeśli ktoś ma wątpliwości, wynikające np. z obawy o darczyńców, albo z faktu funkcjonowania innych instytucji zajmujących się gromadzeniem regionaliów, to też proszę się tym nie przejmować. Dopóki będą do nas docierały informacje o tym, że stare zdjęcia, dokumenty, tudzież inne artefakty trafiają na śmietniki, dopóty powstawanie takich miejsc jest absolutnie konieczne. Im nas więcej tym lepiej, tym więcej ocalimy!