Przejdź do treści
archiwiści społeczni o sobie

Anna Miler

Organizacja: Stowarzyszenie Arteria i grupa „Metropolitanka”

Z wykształcenia politolożka i kulturoznawczyni, ukończyła Uniwersytet Gdański. Pracuje jako specjalistka do spraw rozwoju startupów. Pochodzi z Wielkopolski, ale jej serce jest w Gdańsku, konkretnie w słynnej Stoczni Gdańskiej. Od 2013 roku oprowadza po niej, przybliżając zwiedzającym wspomnienia kobiet, które tam pracowały. Tego lata opowiada spacerowiczom o bohaterkach „Solidarności”. Jedna z bohaterek publikacji „Entuzjaści. Portrety archiwistów społecznych”.

[Wywiad przeprowadzony w lipcu 2021 roku]



Anna Maryjewska (Centrum Archiwistyki Społecznej): Mówi się już „herstoria”? Czy nadal po angielsku – „herstory”?

Anna Miler: My używamy terminu „herstoria”, tak jak „historia”.


Czyli już się przyjęło?

Tak. Chociaż ostatnio dyskutowałam na ten temat z moją koleżanką, która uważa, że „herstoria” to termin niezrozumiały i zaskakujący dla szerszego grona odbiorców. Ale myślę, że nie jest aż tak obcy, żeby go unikać. Jego znaczenie można zapisać w nawiasie.


Czy Wasze stowarzyszenie zajęło się herstorią jako pierwsze w Polsce?

Pierwsza była chyba małopolska Fundacja Przestrzeń Kobiet. Wzorowałyśmy się na aktywistkach z tej organizacji – na Natalii Saracie i Ewie Furgał, oraz osobach, które z nimi współpracowały. W ciągu ostatnich lat pojawiło się bardzo dużo inicjatyw herstorycznych, w mniejszych i większych miastach, również na wsiach.


Zaczęłyście pracę jako „Metropolitanka”?

Najpierw byłyśmy nieformalną grupą osób z różnych organizacji pozarządowych i instytucji kultury. Zainspirował nas „Krakowski Szlak Kobiet”, projekt Fundacji Przestrzeń Kobiet. Chciałyśmy zrobić coś podobnego na Pomorzu. Nasz projekt nazwałyśmy „Metropolitanka”. Był rok 2010. W Gdańsku zbierano akurat różne inicjatywy, które pomogłyby miastu uzyskać tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Na ich podstawie tworzony był program obchodów na 2016 rok. Gdańsk nie otrzymał tego tytułu, natomiast osoby, które pracowały razem nad aplikacją do konkursu pozostały w zespole.


Powołano wtedy w Gdańsku Instytut Kultury Miejskiej.

Miał on realizować część zebranych pomysłów. Jednym z nich była „Metropolitanka” – projekt i grupa. Początkowo naszym zamysłem było badanie herstorii obszaru metropolitalnego – Gdańska i okolicznych miejscowości. Zapadła decyzja, że zaczniemy od Stoczni Gdańskiej, bo jest to herstoria bardzo żywa.


Miałyście dostęp do kobiet, które pracowały w stoczni.

W przeciwieństwie do osób z Krakowa, które pracowały głównie z herstorią z przełomu XIX i XX wieku, mogłyśmy pracować z żyjącymi świadkiniami wydarzeń. Musiałyśmy się najpierw nauczyć, jak się zbiera historię mówioną. Miałyśmy wykształcenie kulturoznawcze, archiwistyczne, psychologiczne, ale żadna z nas nie miała doświadczenia, które przydałoby się w tworzeniu takiego archiwum.


Jak wyglądała Wasza nauka zbierania historii mówionej? Poradziłyście sobie same czy ktoś Wam pomagał?

Pamiętam, że miałyśmy najpierw wiele spotkań we własnym gronie. Spotkałyśmy się wreszcie z kimś, kto zdobył już doświadczenie w podobnych projektach – ze Sławką Walczewską, która zbierała historie mówione zarówno w Polsce, jak i za granicą. Razem z nią opracowałyśmy naszą metodę realizacji wywiadów.


Na czym polega ta metoda?

Rozmawiamy z osobami, oglądamy ich pamiątki i rozmawiamy o nich. Zaczęłyśmy nagrywać w 2012 roku, do 2016 roku nagrałyśmy około 60 rozmów, w ramach różnych projektów. Nadal wspiera nas Instytut Kultury Miejskiej, który jest instytucją publiczną, miejską. Z drugiej strony włączyło się Stowarzyszenie Arteria, do którego należę, a które aplikowało w imieniu grupy o środki na projekty. Projekty realizowane przez Arterię mają wspólny tytuł „Stocznia jest kobietą”. W trakcie ich prowadzenia powstała większość nagrań i cyfrowych wersji pamiątek.


Jaka jest herstoria Arterii?

Stowarzyszenie Arteria powstało w 2009 roku. Założyła je Kinga Kuczyńska wraz ze swoimi znajomymi. Zajmowało się najpierw nowym cyrkiem, cyrkiem bez zwierząt, skierowanym głównie na pracę z ciałem, żonglerkę, akrobatykę itd. Kinga wraz z grupą Mamadoo Fireshow popularyzowała też fireshow i chciała promować tę sztukę między innymi w Trójmieście. Arteria została organizatorką Festiwalu Rytmu i Ognia w Gdyni. Potem pojawił się temat komiksowy – w 2010 roku zrobiłyśmy projekt „Dziewczyny też rysują komiksy”. Tak zaczęła się moja współpraca z Arterią. Z Kingą poznałyśmy się na studiach. Na początku łączył nas właśnie ten wspólny temat: komiksy. Pojawiły się projekty komiksowe, projekty związane z edukacją medialną dla dzieci i młodzieży, i w końcu projekty związane z herstorią. W miarę rozwoju naszych zainteresowań ewoluowały też nasze przedsięwzięcia. Od 2013 do 2020 roku odbyły się cztery edycje projektów pod nazwą „Stocznia jest kobietą”. Jest to chyba nasze najbardziej rozpoznawalne przedsięwzięcie. W tej chwili realizujemy też projekt wspierający samorządy w budowaniu polityk równościowych. Na początku, kilkanaście lat temu, zajmowało nas bardziej to, co dzieje się na obrzeżach kultury, co jest mało rozpoznawalne, mało popularne, a potem zajęłyśmy się tematyką związaną z prawami człowieka, edukacją na rzecz praw człowieka, historią kobiet, także w kontekście pracy z osobami starszymi i wspierania ich kompetencji medialnych. Teraz historia kobiet i prawa człowieka są głównymi tematami, którymi się zajmujemy.


Jest to Wasza praca czy hobby?

Robimy wszystko po godzinach. To dodatkowa aktywność. Gdy mamy jakieś środki lub czas, zajmujemy się kolejną rzeczą w naszym archiwum. W zeszłym roku powstało kilkanaście transkrypcji wywiadów, które miałyśmy zarchiwizowane już wcześniej. Realizujemy nasze pomysły krok po kroku. Spotykamy się z kimś, nagrywamy dodatkowe wywiady, ale wszystko to robimy po szesnastej lub w weekendy.


Czym zajmujesz się zawodowo?

Jestem specjalistką do spraw rozwoju startupów, koordynatorką projektów w Gdańskim Inkubatorze Przedsiębiorczości STARTER. Mój poprzedni szef bardzo się zdziwił, że odeszłam do inkubatora przedsiębiorczości. Powiedział mi, że myślał, że będę robiła coś związanego ze stocznią, bo moje serce jest tam. Nie pomylił się jednak dużo, bo w nowej pracy zainicjowałam projekt „Kobiety też budują statki”. Pracuję teraz z kobietami, które są obecne w branży morskiej. Prowadzę program mentoringu podnoszącego ich kompetencje. Do tego zadania wykorzystuję historię kobiet w branży morskiej. Ta historia pozwoliła mi zrozumieć, że od lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych w pewnych obszarach zmieniło się niewiele. Bez takich dodatkowych działań przyspieszających karierę kobiet w branży morskiej i zwiększających ich obecność w niej zmiana ta będzie zachodziła bardzo powoli. Kobiety idą śladami swoich poprzedniczek, często nie wiedząc, czego one dokonały, jak przecierały im szlaki. Temat stoczni jest więc ze mną nieustannie.


Ostatnio tworzycie biogramy Żydówek z Gdańska. Opowiedz proszę więcej o tym projekcie.

Wraz z Anną Zielińską-Fedoruk kończymy właśnie pracę nad 13 biogramami Żydówek z Gdańska. Zebrałyśmy je i opracowałyśmy w tym roku w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej ZBLIŻENIA w naszym mieście, który odbędzie się na początku września 2021 roku. Było to trudne, bo społeczność żydowska w Gdańsku jest dość niewielka. Na miejscu nie ma archiwów, bo zostały jeszcze przed wojną wywiezione lub zniszczone. Szukając w różnych archiwach i organizacjach rozsianych po całym świecie, udało nam się zebrać nigdy niepublikowane materiały i zdjęcia. Będziemy je mogły opublikować, kontynuując naszą pracę nad herstorią dawniejszą, bo jedna z naszych bohaterek urodziła się w 1835 roku.


Czy udaje się Wam realizować wszystkie Wasze pomysły?

W różnych momentach mamy różne pomysły. Wrzucamy je wszystkie do wielkiego pudła i wyciągamy z niego, gdy mamy jakieś środki. Stworzyłyśmy tak ostatnio trzy podcasty o kobietach z Pomorza. O pierwszej sędzi żużlowej, o pierwszej Polce, która przepłynęła samotnie Atlantyk i o pierwszej nadleśniczej na Pomorzu.

Od 2012 roku w ramach „Metropolitanki” Instytut Kultury Miejskiej organizuje spacery po Stoczni Gdańskiej. Każda z Was ma swój sposób oprowadzania czy raczej opracowałyście jeden schemat zwiedzania?

W tym roku po polsku oprowadza sześć przewodniczek, które dołączyły w różnych momentach. Ja mam najdłuższy staż – będzie to mój dziesiąty sezon na Stoczni! Każda z nas wybrała sobie trochę inny temat. Moja trasa dotyczy w tym roku kobiet z „Solidarności”. „Matki chrzestne statków” to trasa Katarzyny Razgonovej Podczas tych spotkań każda z nas ma trochę inną metodę pracy, ale opieramy się na tych samych materiałach, zebranych od naszych rozmówczyń i znalezionych w archiwach. Terminy spacerów, tematy, informacje o zapisach ogłaszane są na stronie „Metropolitanki”.

Czy na spacery przychodzą też mieszkańcy Gdańska?

Na nasze spacery przychodzi bardzo dużo osób miejscowych. Często mają lub miały one w rodzinie kogoś ze Stoczni, a nawet same w niej pracowały. Czasami stresuję się, gdy nagle w czasie spaceru ujawnia się ktoś, kto tam pracował i dodaje coś od siebie. Boję się wtedy, że powiem coś, z czym się nie zgodzi. Każdy przecież inaczej pamięta wydarzenia. Ja mam perspektywę trochę archiwalną, trochę z opowieści ludzi, których nagrałyśmy, ale to wcale nie znaczy, że ktoś nie zapamiętał tego wszystkiego inaczej. Czasem pojawiają się więc tego rodzaju dyskusje. Gdy w zeszłym roku tworzyłyśmy nowe materiały i konsultowałyśmy scenariusze stworzone przez ukraińsko- i rosyjskojęzyczne przewodniczki i przewodników do filmów o najważniejszych dla nich miejscach w Stoczni, byłyśmy we trzy i każda z nas znała rożne wersje tych samych opowieści. Mam poczucie, że stoczniowa herstoria nigdy nie będzie miała reprezentacji jeden do jednego, jak w dokumencie.


Jak sobie radzicie z oprowadzaniem obcokrajowców?

Na spacery przychodzą też turystki i turyści, którzy przyjeżdżają tu na wakacje i szukają możliwości poznania Gdańska z innej strony. Dla osób z zagranicy mamy spacery dedykowane. Jeśli są to grupy zorganizowane, to koleżanka najczęściej organizuje dla nich spacery po angielsku. W zeszłym roku odbywały się też spacery po rosyjsku i ukraińsku, w ramach programu „Kultura dostępna” Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Był to projekt Instytutu Kultury Miejskiej, Anny Urbańczyk. Mieszka tu sporo imigrantek i imigrantów z Ukrainy, Rosji i innych krajów rosyjskojęzycznych, więc przyszło na nie wiele osób. Często pojawia się trudność z tłumaczeniem terminów technicznych. Nawet jeśli znamy właściwe słowo, na przykład umiemy przetłumaczyć „suwnicę”, to niekoniecznie ludzie, którzy tego słuchają, znają ten termin w swoim języku. Moim ulubionym wyrażeniem jest „piec żarzakowy”, przetłumaczono je nawet na tablicy w Stoczni. Sama nie wiem do końca, jak wytłumaczyć, do czego ten piec służy, tym bardziej Anglikowi. Mierzymy się więc i z takimi problemami.


Wasza działalność staje się coraz bardziej rozpoznawalna.

W zeszłym roku nawet pani prezydent Gdańska zachęcała do spacerów po Stoczni śladami kobiet. Opowiadając o tym, co się dzieje w Gdańsku, mówi też o naszych działaniach. Myślę, że nasze spacery są już dobrze rozpoznawalną atrakcją turystyczną miasta. W sezonie można się po prostu na nie zapisać i przyjść.


Kto jest Twoim wymarzonym spacerowiczem?

Chciałabym spotkać na spacerze którąś z moich bohaterek, ale to niemożliwe, bo one już nie żyją. Moją ulubioną bohaterką solidarnościową jest Alina Pienkowska-Borusewicz. Za każdym razem, gdy o niej mówię podczas oprowadzania, to ze ściśniętym gardłem, jest to dla mnie tak emocjonalne. Gdy opowiadam o jej dokonaniach podczas strajku, próbuję przekazać te emocje, które mi towarzyszą.


Jesteś też emocjonalnie związana z Gdańskiem. Czy to Twoje miasto rodzinne?

Urodziłam się i wychowałam w Wielkopolsce, ale mój tata mieszkał i pracował tutaj. Na studiach przeniosłam się do Gdańska i z nim zamieszkałam. Tata pracował w Gdańskiej Stoczni Remontowej, która sąsiadowała ze Stocznią Gdańską.


Na pewno tata też jest dla Ciebie źródłem wielu informacji.

Przeważnie przedstawia tylko oficjalną wersję, gdy poruszam temat Stoczni. Niedawno jednak opowiedział mi taką ciekawostkę, że była możliwość przejścia przez Stocznię Gdańską do Stoczni Remontowej. Teraz to normalne, bo jest to już teren otwarty, ale gdy tata pracował, korzystał z tego nieoczywistego dla mnie skrótu. Tylko nie wiem, jakim cudem wpuszczali go do Stoczni Gdańskiej. Musiał pokonać kilka kilometrów, po drodze oglądając codzienność innego zakładu. Po prostu przeskakiwał przez płot albo wpuszczano go przez bramę między stoczniami. Na razie jest to dla mnie tajemnicza historia, ale pomyślałam sobie, że to ciekawe, że mój tata w tamtym czasie chodził po tej Stoczni.


Może teraz to twój tata zabierze na spacer Ciebie?

Kilka tygodni temu miałam wystąpienie na Uniwersytecie Gdańskim. Opowiadałam o Stoczni, a tata oglądał to online. Potem zadzwonił do mnie i powiedział: „Nie chciałem ci mówić, ale… pojawiły się dwa błędy”. Nie chciał powiedzieć, jakie dokładnie, ale chodziło o rzeczy dotyczące procesu budowy statków. To jest zabawne, bo to, co zawsze opowiadam, jest zbudowane głównie na tych relacjach, które nagrałyśmy, na wspomnieniach innych osób. Znowu się potwierdziło to, że inaczej się pamięta. Opowiedzenie uniwersalnej her-/historii jest po prostu niemożliwe. Może być problem nawet z datowaniem. Próbowałam na przykład ustalić datę otwarcia żłobka w Stoczni i znalazłam trzy różne daty. Nie wiem, która jest prawdziwa, ale czy ma to takie znaczenie? Dla mnie o wiele ciekawsze są motywacje jego stworzenia, codzienność dzieci, zdjęcia wnętrz i zabaw.


Czy pracujesz nad tym tematem również naukowo?

Pracowałam nad doktoratem, ale na razie go zawiesiłam. Tematem mojej rozprawy jest codzienność kobiet w Stoczni Gdańskiej. Próbowałam dotrzeć do dokumentów, aby relacje naszych rozmówczyń połączyć z materiałami archiwalnymi. Jeśli chodzi o otwarcie żłobka, to w prasie czy dokumentach podano różne daty miesięczne. Być może żłobek był otwierany etapami? Nieścisłości dotyczą także miejsc. Rozmówczyni mówi na przykład: „stołówka”, a było tych stołówek kilka, może kilkanaście; zmieniały przy tym lokalizację na przestrzeni lat. Pojawiają się też czasem tajemnicze określenia, jak „płyta fiata / Fiata”. Mam hipotezę na ten temat i może uda mi się ją potwierdzić z jednym z wieloletnich pracowników Stoczni, panem Zygmuntem Tyską, który bardzo nas wspiera w zakresie merytorycznym. Jeśli ktoś chciałby napisać książkę, która w wyczerpujący sposób opisywałaby Stocznię, to ta pozycja miałaby około dziesięciu tysięcy stron. Jest tyle wątków! Podczas istnienia Stoczni przewinęło się przez nią prawie 150 000 ludzi, a każdy człowiek ma swój temat do opowiedzenia. Próbuję czasem szukać w wywiadach wątków wspólnych, doprecyzowywać z naszymi rozmówczyniami pewne informacje, ale pogodziłam się już z tym, że często będzie towarzyszyła tej wiedzy pewna doza niepewności.


Wolisz wywiady czy kwerendy?

Niedawno ktoś napisał na Facebooku, że uwielbia robić kwerendy archiwalne. Pomyślałam sobie, że to doskonałe, to jest też o mnie! Praca z ludźmi, zbieranie nagrań są dla mnie bardzo stresujące, więc cieszę się, gdy mogę przekazać komuś innemu przeprowadzenie wywiadu. Ale już praca z dokumentami, szukanie materiałów, szukanie wątków wspólnych jest dla mnie bardzo satysfakcjonujące. Ostatnio udało mi się znaleźć zdjęcie mojej bohaterki pochodzenia żydowskiego z Gdańska i to była najbardziej ekscytująca rzecz w tym tygodniu! Bardzo się ucieszyłam, że udało mi się ją wreszcie zobaczyć!


Gdzie się znajdowało?


Znalazłam je w Stanach Zjednoczonych. Fotografii Nanette Falk-Auerbach szukałam najpierw w Europie, bo Nanette uczyła się gry na pianinie u Clary Schumann. Zdjęcia mojej bohaterki były prezentowane na wystawie dwa lata temu, ale niestety nie udało mi się skontaktować z instytucjami, które przechowują materiały związane z Schumannami. Potem pomyślałam, że przecież Nanette pracowała kilka lat w Stanach, w jednej ze szkół w Baltimore. Napisałam tam i odpisano mi prawie od razu, przysyłając fotografię e-mailem. Nie jest to co prawda zdjęcie z tych lat, gdy moja bohaterka mieszkała w Gdańsku, tylko z czasów kilkanaście lat wcześniejszych, ale wreszcie w ogóle jest! Zostało opublikowane wraz z biogramem między innymi na pocztówce, która będzie dystrybuowana na Festiwalu Kultury Żydowskiej ZBLIŻENIA.


Wasze archiwum składa się również z oryginałów czy wyłącznie z cyfrowych kopii?

Nie zabieramy materiałów oryginalnych, bo nie mamy gdzie ich przechowywać. Najczęściej robimy skany. Są to głównie pamiątki i zdjęcia rodzinne. Nie zobaczy się ich nigdzie na ekspozycji w Stoczni, tylko na naszych spacerach lub innych organizowanych przez nas wydarzeniach, na które serdecznie zapraszamy. Archiwum chwilowo jest niedostępne – z powodu awarii strony. Wkrótce jednak znów je opublikujemy. Tymczasem ze zdjęciami, fragmentami wywiadów i innymi materiałami archiwalnymi można się zapoznać w aplikacji mobilnej „Stocznia jest kobietą”, którą można pobrać bezpłatnie ze Sklepu Play.

archiwiści społeczni o sobie